poniedziałek, 31 lipca 2023

Lipiec – zakończenie i podsumowanie miesiąca



Kolejne trzydzieści jeden dni za mną, dni upalnych i wakacyjnych, ale ja nie zwalniam tempa.

Na blogu w lipcu pojawiło się dwadzieścia trzy posty, co oznacza, że niemalże codziennie opublikowałam nowy wpis. To tak nie do końca jest, bo posty pojawiły się w ciągu osiemnastu dni, a przez trzynaście dni blog pozostawał bez nowego wpisu. Tak układały się rocznice w mojej rodzinie.

Dwadzieścia trzy posty to osiem postów urodzeniowych, trzy ślubne i dwanaście pogrzebowych. Co znów zamyka bilans na minus, gdyż w lipcu było o cztery więcej zgonów niż urodzeń.

Najwięcej lat upłynęło od dwóch rocznic urodzin – 250 lat temu – w 1773 r. na świąt przyszła moja praprapraprapra(5)babci Małgorzata z Zawadzkich oraz praprapraprapra(5)dziadek Jakub Szczapik. Z kolei zaledwie 19, a może już 19 lat upłynęło od śmierci moje babci Janinki.

 

👶👧👦

Rocznice urodzinowe przypadały w siedem dni – 3 lipca przypadały dwie rocznice, a kolejne sześć przypadło w pojedyncze dni lipca – w sumie opublikowałam osiem postów dotyczących rocznic urodzin moich przodków.

Najmniej, bo 150 lat, upłynęło od narodzin mojej prapra(2)babci Aleksandry Lech, późniejszej żony Jana Borzyma. Prapra(2)babka urodził się 3 lipca 1873 r. w Mrozach, a później wraz z rodzicami przeniosła się do Rudki i stamtąd wyszła za mąż za mojego prapra(2)dziadka Jana.

Po drugiej stronie urodzinowych rocznic są dwa wpisy dotyczące narodzin sprzed 250 laty.
11 lipca 1773 r. w Woli Rafałowskiej urodził się Małgorzata córka Karola i Zuzanny małżonków Zawadzkich – moja praprapraprapra(5)babcia. Po dwunastu dniach – 23 lipca, także wspominałam 250 rocznicę narodzin mojego przodka. Tym razem 23 lipca 1773 r. w Janowie urodził się Jakub Szczapik syn Józefa i Barbary.

 

 👰👫👪

Lipiec jako, że nie jest miesiącem typowy, a wręcz jest miesiącem bardzo nietypowym jak na śluby, przyniósł trzy nowo zawarte związki małżeńskie, w każdym przypadku były to ślubu wdowie.

Najmniej bo tylko 145 lat upłynęło od ślubu mojego praprapra(3)dziadka Jana Wróblewskiego, wdowca po mojej praprapra(3)babce Józefie Szczapikównie, który 7 lipca 1878 r. ożenił się z dwadzieścia lat młodszą panną Katarzyną Czyżewszczanką. Czterdziestojednoletni Jan, dzięki dwudziestojednoletniej małżonce doczekał się jeszcze dziewięcioro dzieci. To między innymi dzięki niemu rodzina Wróblewskich w powiecie mińskim nadal jest tak liczna, choć wielu może nie zdaje sobie sprawy z tego jak są ze sobą powiązani rodzinnie.

Trzydzieści lat wcześniej, w 1848 r., dokładnie 17 lipca na ślubnym kobiercu stanął Jan Lech – mój prapraprapra(4)dziadek, także wdowiec, po Marcjannie z Gromulskich, a obok niego stanęła Marianna Włodarska panna, młodsza od swojego małżonka o równo dwadzieścia lat. Małżeństwo to trwało, aż osiemnaście lat i wydało na świat czworo dzieci.

Najwięcej zaś lat upłynęło od ślubu Jakuba Wąsaka i Agnieszki Jaworskiej, którzy zawarli związek małżeński 181 lat temu – 6 lipca 1842 r. Jakub Wąsak, mój prapraprapra(4)dziadek był już wówczas wdowcem po Agacie z Laskowskich, zaś Agnieszka Jaworska była wdową po Marcinie, a sama pochodziła z rodziny Muraskich.

  

💀👻😥

Dwanaście rocznic zgonów, w dwanaście dni.

Najmniej, bo tylko 19 lat upłynęło od śmierci mojej babci Janinki z Wąsaków Wróblewskiej. Niby to tylko 19 lat, które gdy zestawimy z 250, to jedynie mała część, ale dla mnie te 19 lat to bardzo dużo, to całe moje dorosłe życie, życie bez tak ważnej osoby jaką była dla mnie babcia. Jednak jej śmierć nie poszła na marne, bo właśnie w 2004 r., po pogrzebie babci zaczęła się moja przygoda z genealogią i jak widać trwa nadal, rozwija się, przeistacza się i nie widać jej końca.

Najodleglejszą rocznicą śmierci upamiętniał post z 10 lipca, który wspominał zgon mojej praprapraprapraprapra(7)babki Barbary Zawiszyny, zmarłej 10 lipca 1789 r. w Kuflewie.

 

 

Lipcowe wpisy nie były tylko suchymi faktami o urodzeniu, ożenku lub wydaniu za mąż i zgonie moich przodków. Próbowałam nimi przywołać miejsca i wydarzenia związane z przodkami. Ożywić trochę Ich świat, który od kliku, czy kilkuset lat już nie istnieje, bo skończył się wraz z kresem Ich życia. W związku z tym na „Drogach Przeszłości” w lipcu można było przeczytać:

  • o drodze przez las, którą w lipcowym słońcu z dzieckiem na ręku 210 lat temu przemierzał Maciej Kania mój praprapraprapra(5)dziadek chcąc ochrzcić moją prapraprapra(4)babcię Małgorzatę
  • o historii Rudki, w tym szczególnie o Sanatorium dla Piersiowo Chorych i o jego pomysłodawcy i budowniczym doktorze Teodorze Duninie
  • o tym kim byli chrzestni moich przodków, oraz kto świadkował przy spisywaniu aktów urodzeń
  • o tym czym były i jak wyglądały tablice likwidacyjne – chyba Was przekonałam, że warto po nie sięgać?
  • o chrzestnej księdza Stanisława Gromulskiego – mojej prapra(2)babci Juliannie z Wójcicikich Wróblewskiej oraz o samym księdzu Gromulskim – kapelanie Wojska Polskiego, duchownym zamęczonym przez nazistów w czasie II wojny światowej
  • o licznym potomstwie, szczególnie gdy mężczyzna brał sobie za żonę dużo młodszą od siebie kobietę
  • o początkach mojej pasji genealogicznej
  • o kwerendzie zatytułowanej „na tropie Zawiszków, Kasprzaków i Bąbolów”
  • raz jeszcze o Woli Rafałowskiej i budnikach produkujących potaż
  • o odszukaniu kolejnego pokolenia Zawadzkich i Gontarskich, a konkretnie ich ślubu, który miał miejsce 1 marca 1772 r., ale w marcu jeszcze o nim nie wiedziałam
  • o świętym Bonawenturze i świętym Jakubie
  • o audycji w RDC dotyczącej Stanisławowa, nagranej z okazji 500-lecia lokacji miejscowości
  • o tym, że ciągle należy szukać, bo czasem można znaleźć coś co potrafi zmienić naszą genealogię i sposób patrzenia na danego przodka – czyli o odkrytym bracie przyrodnim mojego praprapraprapra(5)dziadka Kazimierza Bilińskiego – Grzegorza, poczętego z mojej prapraprapraprapra(6)babki Sabiny i jej pierwszego męża Michała Stelmacha vel Stelmaszczyka
  • o tym, że nie zawsze rodzice dożywali przy własnych dzieciach, a niektóre teściowe były nadal ważne w życiu zięciów, mimo że ich córki zdążyły umrzeć, a ich miejsce zajęła inna kobieta
  • o pogrzebie w niedzielę
  • o ślubie moich praprapraprapra(5)dziadków Józefa Wąsaka i Franciszki z Pazdyków wdowy po Tokarskim, którzy ślubowali 16 maja 1790 r. – niestety w maju nie miała o tym pojęcia
  • o Liwcu jako miejscowości, a nie rzece
  • o Mathias-ie który raz był Maciejem, a raz Mateuszem
  • o parobku dworskim z browaru kałuskiego i chłopie pańszczyźnianym z Zawody, który po kilku latach kupił dom w Kałuszynie, a przy okazji o nowych zdigitalizowanych źródłach do genealogii – aktach notarialnych (na razie repertorium i skorowidze) z powiatu mińskiego
  • o różnicach między tabelarycznym aktem zgonu, a narracyjnym
  • o narodzinach mojego praprapraprapra(5)dziadka Baltazara Guta urodzonego 2 stycznia 1757 r. oraz mojej praprapraprapra(5)babci Justyny Karczyk urodzonej 16 czerwca 1763 r. – kolejny odkryte niedawno metryki do uzupełnienia genealogicznych luk
  • o mojej wycieczce do Wodyń i fotografiach zabytkowego kościoła, który się tam zachował
  • o zgonie mojego praprapraprapra(5)dziadka Szczepana Duczka, który zmarł 6 lutego 1846 r.
  • o bednarstwie jako ważnym rzemiośle wiejskim
  • o zgonie mojego prapraprapraprapra(6)dziadka Andrzeja Standziaka, zmarłego 5 marca 1811 r.
  • i innych zapewne ciekawych rzeczach, ale to tylko Wy drodzy czytelnicy wiecie co Was tak naprawdę zaciekawiło

Pamiętajcie zawsze możecie się do mnie odezwać, możemy razem podyskutować, nie tylko o moich przodkach, ale też o miejscach z nimi związanych, czy wydarzeniach jakie rozgrywały się być może na ich oczach.

 

I jeszcze statystyka czytelnicza:

W lipcu blog odwiedziła, znów rekordowa liczba Czytelników – 638! 


DZIĘKUJĘ WAM ZA TO – widać, że blog jest czytany, cieszy mnie to niezmiernie.

Ze swojej strony obiecuje kolejne wpisy, pierwszy już w czwartek, a Was proszę o dalszą lekturę J

 

 

 

Marianna Prandota – 184 rocznica urodzin


W środę, 31 lipca 1839 r., w godzinach popołudniowych, w Lipinach, Brygida z Duczków poczęła swoją córkę, ochrzczoną w jeruzalskim kościele jako Marianna. Dziewczynka ta jest moją praprapra(3)babką. 

 


 

Zaledwie 25 godzin po narodzinach – 1 sierpnia 1839 r., o godzinie 15:00, Paweł Prandota 26-letni gospodarz z Lipin przyniósł do księdza Tomasza Przygodzkiego, proboszcza jeruzalskiego, niemowlę i poprosiło o chrzest dla niego. Niemowlęciem tym była dziewczynka, która przyszła na świat 31 lipca 1839 r., o godzinie 14:00 w Lipinach. Urodziła ją, żona Pawła – Brygida z Duczków mająca 24 lata. Świadkiem chrztu był Grzegorz Żaczek lat 40 mający i 48-letni Tomasz Podstawka, obaj byli gospodarzami zamieszkałymi w Lipinach. Zaś rodzicami chrzestnymi zostali Marcin Kotarski i Tekla Wróblowa.

Pierwszym świadkiem, albo jak kto woli stawiającym do aktu był Grzegorz Żaczek, syn Franciszka i Ludwiki, który w 1822 r. ożenił się w parafii Wodynie z Marianną Podstawczanką czyli Podstawką. Co ciekawe Grzegorz urodził się w Dębowcach w parafii Jeruzal, ale po założeniu rodziny, do mniej więcej 1826/1836 r. mieszkał w parafii Wodynie, a potem przeniósł się do parafii Jeruzal, a konkretnie do Lipin, a więc był bliższym lub dalszym sąsiadem moich prapraprapra(3)dziadków Pawła i Brygidy. Nie pozostał na długo w Lipinach, w latach 40. XIX w. wrócił na wodyńską ziemię, gdzie w 1853 r. zmarła jego małżonka, a on sam jeszcze w tym samym roku ożenił się powtórnie z Rozalią Żydak. Grzegorz zmarł w 1861 r. w Wodyniach. Grzegorz Żaczek był bratankiem matki Pawła Prandoty – Marianną. Matka Pawła i ojciec Grzegorza – Franciszek byli dziećmi Krzysztofa i Krystyny, zatem Grzegorz był bratem stryjecznym Pawła.

Drugi ze stawiających – Tomasz Podstawka pochodził z parafii wodyńskiej, w parafii jeruzalskiej ożenił się z Teklą Prandota córką Jana i Marianny Żaczkówny, a więc rodzoną siostrą Pawła Prandoty. Po śmierci Tekli, Tomasz ożenił się powtórnie z Antoniną z domu Kędzierską, wdową po Kowalskim.

Matka chrzestna Marianny – Tekla Wróblowa to zapewne Tekla Klemenczonka vel Kliwińska żona Stanisława Wróbla, którzy podobnie jak moi przodkowie Prandoci mieszkała w Lipinach, a później przeniosła się wraz z mężem do sąsiednich Dębowców.

Ojciec chrzestny – Marcin Kotarski pochodził z parafii Parysów, a w jeruzalskiej świątyni, w 1822 r. ożenił się z panną Krystyną Jurkowną.

Jak widać na zgłaszających i chrzestnych moi prapraprapra(4)dziadek wybrał co do zasady sąsiadów, tych bliższych, nie tyle odległością, co może znajomością z nimi, ale wśród nich była także rodzina, jak Tomasz Podstawka, który był jego szwagrem, a wujem chrzczonego dziecka oraz Grzegorz Podstawka który był jego bratem stryjecznym.

 

Moja praprapra(3)babka Marianna Prandota w 1860 r. wyszła za mąż za Józefa Pieńka – ich rocznica ślubu przypada tuż przed rozpoczęciem się adwentu. W chwili zawierania związku małżeńskiego Marianna mieszkała z rodzicami w Gołębiówce, do której z Lipin przeprowadziła się między 1854 r., a 1859 r. – w 1859 r. w Gołębiówce urodził się najmłodszy brat mojej praprapra(3)babki – Jan, który niestety po trzech latach zmarł. Tu w Gołębiówce, w odstępie 8 dni zmarli oboje rodzice Marianny – matka Brygida 17 lutego >>>LINK<<<, a ojciec Paweł 23 lutego >>>LINK<<<.

Marianna z Prandotów Pieńkowa zmarła 20 lutego 1901 r. – post rocznicowy możecie przeczytać tu: >>>LINK<<<. Mąż przeżył ją o przeszło 11 lat.

 

 

 

Szymon Standziak – 187 rocznica zgonu


Niedzielnego ranka, o godzinie 6:00, 31 lipca 1836 r. w Grodzisku umarł Szymon Standziak, włościanin zamieszkały na gospodarstwie w Grodzisku, mający około 65 lat. Pozostawił po sobie żonę Katarzynę z Kowalczyków. Zmarły był moim praprapraprapra(5)dziadkiem.

 


Zgon mojego przodka został zgłoszony u plebana kałuskiego w dniu 1 sierpnia 1836 r., o godzinie 9:00 rano, a więc od zgonu Szymona upłynęła wówczas ponad doba. Zgłoszenia dokonał Franciszek Łukasiak lat 45 i Jan Standziak lat 33, który był synem zmarłego. Obaj chłopi zamieszkiwali w Grodzisku i posiadali własne gospodarstwa – młody Standziak, być może to przejęte po ojcu, gdy ten nie był już w stanie sam go prowadzić. Podali oni, że zmarły liczył około 65 lat, był włościaninem zamieszkałym na gospodarstwie w Grodzisku i był synem zmarłych Andrzeja Standziaka bednarza z Gójszcza i Katarzyny z Łukasiaków. Po zmarłym Szymonie pozostała żona Katarzyna z Kowalczyków.

 

Na podstawie wieku podanego do aktu zgonu, można obliczyć, ze Szymon urodził się około 1771 r., ale mimo, że akta chrztów z tego okresu zostały zindeksowane, to na Genetece próżno szukać indeksu dotyczącego ochrzczenia małego Szymona, choć chrzty jego rodzeństwa można odnaleźć, np. w 1770 r. w Gójszczu rodzi się siostra Szymona – Katarzyna.

 



Powód dla którego brakuje w zachowanej, a nawet opublikowanej na Skanotece księdze ochrzczonych, aktu chrztu mojego przodka może być bardzo prozaiczny. Księga, która zawiera chrzty od 1757 r. do 1761 r., a potem od 1770 r. do 1774 r. jest bardzo uszkodzona, jej karty, z uwagi na zniszczone krawędzie, szczególnie dolne zostały przycięte i w związku z tym została utracona, bezpowrotnie część metryk. Przykładem takiej utraty może być karta, oznaczona w Skanotece jako karta 75, w której lewej dolnej części zapisano akt chrztu z 20? lutego 1771 r. z którego poza datą tak naprawdę nie da się nic więcej wyczytać, nie wiadomo jakie imię zostało nadane temu dziecku, ani kim byli jego rodzice. Wydaje się też, że wpis nie ma kontynuacji na karcie prawej. Raczej nie jest to wpis dotyczący chrztu Szymona, zważywszy, że został zapisany pod datą lutową, a jego siostra Katarzyna urodziła się w listopadzie roku poprzedniego, ale kto wie ile jeszcze aktów zostało „uciętych” przy renowacji księgi i ile kart nie dotrwało do dziś.

 

 

Żoną Szymona Standziaka, a więc moją praprapraprapra(5)babką była wspomniana w akcie zgonu, Katarzyna Kowalczyk, która zmarła 11 lat po śmierci męża (jej zgon będzie wspominany we wrześniu).

Szymon Standziak i Katarzyna Kowalczyk pobrali się zapewne przed 1803 r. Taka data wynika z zindeksowanych metryk urodzeń ich dzieci - na Genetece możemy odnaleźć siedmioro ich dzieci:

  • Jan urodzony w Gójszczu w 1803 r., od 1822 r. ożeniony z Marianną z Drabarczyków/ Grabarczyków córką Szczepana i Gertrudy z Domańskich, zmarł w 1869 r.;
  • Rozalia urodzona w Gójszczu w 1805 r., zapewne zmarła przed 1810 r.;
  • Teresa urodzona w Grodzisku w 1808 r., w 1828 r. wyszła za mąż za Benedykta Kielak syna Tomasza i Katarzyny z Krasnych;
  • Mikołaj – mój prapraprapra(4)dziadek – urodzony we wrześniu 1810 r. w Grodzisku, w 1830 r. ożenił się z Małgorzatą Kanią, córką Macieja i Agnieszki z Drabarczyków – ich ślub był wspominany na „Drogach Przeszłości” 7 lutego >>>LINK<<<;
  • Marianna urodzona w Grodzisku w 1816 r., w 1833 r. wyszła za Józefa Kielaka syna Wawrzyńca i Agaty z Malesów;
  • Maciej urodzony w Grodzisku w 1819 r., zmarł po trzech miesiącach;
  • Franciszek urodzony w Grodzisku w 1820 r., w 1839 r. ożenił się z Marianną Mitroszewską córką Wincentego i Magdaleny;
  • Józefa urodzona w Grodzisku w 1825 r., ślad po niej ginie;
  • Ewa urodzona w 1828 r., ślad po niej się urywa;

Zatem gdy umierał Szymon żyło jego przynajmniej pięcioro dzieci, z czego czwórka założyła już swoje rodziny, a najmłodsze uczyniło to w trzecim roku żałoby. Najstarszy syn Jan, ten który zgłaszał zgon ojca, miał w chwili śmierci ojca już 33 lata i od 14 lat był już żonaty, zaś najmłodszy Franciszek kończył właśnie 16 lat.

 

Z aktu gonu Szymona poznajemy także jego rodziców – Andrzeja Standziaka i Katarzynę z Łukasiaków, którzy byli moimi prapraprapraprapra(6)dziadkami.

Andrzej i Katarzyna musieli pobrać się przed 1770 r., bo na to wskazują metryki chrztu, które zostały zindeksowane na Genetece. Z indeksów tych wynika, że małżonkowie mieli przynajmniej sześcioro dzieci, oraz dodatkowo mojego praprapraprapra(5)dziadka, którego aktu chrztu nie odnalazłam:

  • Katarzyna urodzona w 1770 r.;
  • Szymon urodzony ok. 1771 r. – mój praprapraprapra(5)dziadek;
  • Franciszek urodzony w 1774 r.;
  • Franciszek Jakub urodzony w 1776 r.;
  • Wincenty urodzony w 1779 r.;
  • Anna urodzona w 1782 r;
  • Franciszka urodzona w 1788 r.

Niestety nie udało mi się ustalić dalszych losów dzieci Andrzeja i Katarzyny.

 

Za to dotarłam do aktu zgonu samego Andrzeja – zmarł 5 marca 1811 r. w Grodzisku. 

 


W dniu 5 marca 1811 r. o godzinie 15:00 do proboszcza kałuszyńskiego – księdza Józefa Gąsiorowskiego przybył Szymon Standziak – mój praprapraprapra(5)dziadek, a syn zmarłego, podając że ma 45 lat. Co ciekawe został określony w akcie jako uczciwy. Określenie to jest bardziej znane z łacińskich metryk – hostestus i było używane w kontekście do zamożniejszych chłopów lub tych którzy cieszyli się większym szacunkiem wsi, często dlatego, że byli to wiejscy rzemieślnicy, a nie rolnicy. Zatem można uznać, że mój przodek był rzemieślnikiem wiejskich, choć warto pamiętać, że w innych aktach, szczególnie w aktach urodzenia swoich dzieci występował jako zwykły rolnik, włościanin. Wraz z Szymonem przed plebanem kałuskim pojawił się Urban Gryl lat 35 mający, zapisany także jako uczciwy, włościanin, ale i rolnik na gospodarstwie w wiosce Grodzisku osiadł. Zatem można sądzić, że Gryl także był jakimś wiejskim rzemieślnikiem. Do tego prawdopodobnie był mężem bratanicy Katarzyny żony Szymona, a więc był mężem wnuki Andrzeja, którego zgon zgłaszał.

Stawiający oświadczyli, że 5 marca 1811 r., o godzinie 1:00 w nocy zmarł Andrzej Standziak mający lat 70, włościanin, majster profesji bednarskiej, zamieszkały we wsi Gójszcz, będący wdowcem. Andrzej zmarł w domu swojego syna Szymona, położonym w Grodzisku pod numerem 15. Co ciekawe, dzieci Szymona rodziły się w domu pod numerem 12.

Żona Andrzeja i matka Szymona, a moja prapraprapraprapra(6)babka, zmarła wcześniej, zapewne jeszcze przed 1810 r., bo próżno szukać jej aktu zejścia, w księgach zgonu, założonych na mocy Kodeksu Napoleona.

 

Po lekturze całego aktu zgonu Andrzeja rodzi się pytanie czy jego syn Szymon, określony mianem uczciwy, także był bednarzem jak ojciec. Określenie na to by wskazywało, choć w żadnym innym akcie nie występuje inne określenie zawodu Szymona jak rolnik.

Kim zatem był bednarz?

To rzemieślnik zajmujący się wytwarzaniem naczyń drewnianych techniką klepkową. Spod rąk bednarza wychodziły takie naczynia jak beczki, kadzie, balie, fasy, masielnice, dzieże i łopaty do chleba, wiadra, cebrzyki, wanienki i kufle.

Pierwsze wyroby bednarskie na ziemiach polskich były znane już w III-V w. Staropolska nazwa bednarza to łagiewnik, która wywodziła się od łacińskiego słowa „lagena” tłumaczonego jako „łagiew” i oznaczającego puchar, flaszkę, naczynie podróżne. W języku niemieckim, zmodyfikowana łacińska nazwa zaczęła oznaczać drewniane naczynie na wodę.

Bednarze mieszkający wokół dużych miast byli rzemieślnikami wyspecjalizowanymi w produkcji określonego naczynia - jedni wyrabiali beczki, a inni bale, a jeszcze inni cebrzyki. Na wsiach bednarz zaopatrywał lokalną ludność we wszystkie potrzebne jej sprzęty i naczynia, dlatego wiejski producent umiał tak samo doskonale zrobić beczkę na zboże jak i łopatę do chleba.

Produkty wychodzące spod ręki bednarza zastępowały naczynia kadłubowe, czyli wydrążone w kłodach drzew. Pojemniki z klepek zyskały na popularności ze względu na lekkość oraz mniejszy nakład pracy jaki należy włożyć w ich produkcję, co przekładało się na niższą cenę. Materiał do produkcji bednarskiej pochodził głównie z drzewa sosnowego, świerkowego, olchowego, lipowego lub dębowego. W zależności od przeznaczenia naczynia bednarz wykorzystywał w procesie produkcji inny materiał. Do produkcji beczek służyło drewno twarde i sprężyste jak dąb, sosna czy buk. Do wyrobu maselnic czy wiader używano drewna miękkiego typu osika, olcha czy modrzew.

Bednarze, aby móc sprawnie pracować, musieli mieć spory zapad materiałów do produkcji, który gromadzili głównie zimą, kupując tak zwane drzewo „na pniu” w lesie. Po ścięciu takiego drzewa, dzielił je na odpowiedniej długości odcinki i poddawali „wyprawieniu” czyli wyrównywali obie powierzchnię i profilowali deski. Tak przygotowane drzewo składano na leżakowanie, uprzednio sortując według długości i układając w dobrze wentylowanych miejscach. Zmagazynowane deski schły czyli sezonowały się od 3 lat, przy twardym drzewie, do 2 lat przy drzewie miękkim. Czas jaki był potrzebny na to, aby drewno wyschło był bardzo ważny, od niego zależała trwałość wyprodukowanych z niego naczyń.

Wysuszony materiał, po kilkudziesięciu miesiącach mógł być obrabiany w pracowni bednarskiej na tak zwanej kobylnicy, gdzie poddawano go wstępnej obróbce. Najważniejszym etapem tej obróbki było dokładne wygładzenie i nadanie skosu bokom klepki, bo od tego także zależała trwałość produktu końcowego. Bednarz wspomagał się w pracy drewnianymi półkolistymi szablonami.

Proces produkcji naczyń z drewna był zróżnicowany ze względu na rodzaj wytwarzanych naczyń. Inaczej wyglądała produkcja z klepek prostych, a inaczej z klepek giętych. Do naczyń powstających z klepek prostych zalicza się dzieże do chleba, stągwie do kapusty, maselnice, cebry, konewki, wiadra, faski do przechowywania produktów sypkich i mięsa, kadzie, balie, wanny do prania oraz miary do odmierzania zboża. Wśród naczyń z klepek giętych najliczniejsze były beczki, beczułki do transportu mleka oraz baryłki na wódkę i miód.

Zajęcie bednarza wymagało niezwykłej dokładności, szczególnie przy produkcji naczyń przeznaczonych do przechowywania cieczy. Składanie pojemnika zaczynano od tworzenia szkieletu konstrukcji, który składał się z obręczy pomocniczej tak zwanego stawnika i z klepek ustawionych ściśle wewnątrz obręczy. Następnie naczynie nabijano na jedną lub więcej obręczy także pomocniczych co miało zagwarantować jego stabilizacje i przygotowywano wówczas obręcze stałe. Obręcz początkowo były wykonywana także z drewna, przepołowionych prętów leszczyny, świerka, zestruganych taśm osiczyny czy wierzby. Te drewniane obręcze wiązano stosując różnego rodzaju klamry i zacięcia. Później zaczęto wykorzystywać obręcze metalowe, ale to wiązało się ze współpracą bednarza z lokalnym kowalem. Po zamontowaniu obręczy właściwej, pomocnicze demontowano. Następnym krokiem było wyrównanie i czyszczenie ścian naczynia oraz montowanie dna.

W przypadku produkcji beczek, które należą do tak zwanej giętej grupy naczyń, trzeba było trochę więcej się natrudzić. Klepki początkowo montowano tak jak klepki proste w stawiniku i łączono tylko w środkowej części, zaś nie stykały się ze sobą ani u góry, ani u dołu. Proces ściągania tych klepek był dokonywany przy pomocy specjalnych imadeł. Przed ściąganiem klepek należało uplastycznić drewno czyli je wyprażyć. W tym celu moczono wnętrze beczki, a potem nasadzano ją na palenisko z roznieconym ogniskiem, aż do momentu gdy klepki staną się elastyczne i będzie je można łatwo formować. Dalszy etap produkcji przebiegał podobnie jak przy naczyniach prostych. Gotowe beczki dębowe były moczone przez 3-5 dni, aby pozbawić się z nich barwnika i zapachu, zaś duże kadzie dębowe przed moczeniem najpierw wapnowano.

Mawiano, że dobrze wykonana beczka, gdy były toczona po ziemi, bez obręczy nie powinna pogubić klepek, zatem jak widać, zadanie bednarza nie było zadaniem łatwym, a zawód ten był wysoko ceniony na wsi, a też godny zaufania, widać to chociażby w przysłowiu Im bednarz grosz wyłudzi, to stu ludzi obudzi.

Rozwinięte, szczególnie przy dużych miastach, ale i folwarkach, a także większych wsiach bednarstwo, w końcu XIX w. zaczęło przeżywać schyłek. Produkty drewniane były wypierane naczyniami żelaznymi, kamionkowymi i szklanymi. 

 



 

 

 

Źródło:

Z. A. Skuza
Ginące zawody w Polsce
Warszawa, 2006.