Było sobotnie przedpołudnie, dzień jeden z najważniejszych w roku, rodzinny, pełen spokoju, radości i miłości. Dzień w którym tradycyjnie cała rodzina spotyka się przy uroczystej wieczerzy, ale za nim ona nastała to zdarzyło się coś, czego może nikt się nie spodziewał. Przedpołudniem 24 grudnia 1887 r., o godzinie 10:00, w Jakubowie zmarł Stanisław Wójciciki mający lat 50 – mój praprapra(3)dziadek.
Zgon mojego praprapra(3)dziadka, już trzy godziny po jego śmierci, w Wigilię 24 grudnia 1887 r., o godzinie 13:00 u proboszcza księdza Teodora Zielińskiego zgłosił Józef Ruszczak lat 55 mający i Feliks Grondzki lat 50 liczący, obaj koloniści z Jakubowa, którzy byli sąsiadami mojego przodka. Stawiający oświadczyli, że Stanisław Wójcicki zmarł 24 grudnia 1887 r., o godzinie 10:00 w wieku 50 lat. Był kolonistą w Jakubowie zamieszkałym, którego rodziców stawiający niestety nie znali, ale przekazali duchownemu, że po zmarłym pozostała żona Katarzyny z Gutów Wójcicka.
Mój praprapra(3)dziadek Stanisław Wójcicki urodził się 11 grudnia 1828 r. w Mistowie należącym do parafii mińskiej, jako syn Jana i Barbary z Kowalczyków małżonków Wójcik, jak zapisano w jego akcie urodzenia. Rocznicę przyjścia na świat mojego przodka wspominałam na blogu mniej więcej dwa tygodnie temu – >>>LINK<<<. Znając datę urodzenia Stanisława możemy zweryfikować jego wiek, jaki podali Ruszczak i Grondzki do aktu zgonu. Niestety stawiający zaniżyli znacznie wiek mojego przodka, gdyż dokładnie 13 dni przed śmiercią obchodził swoje 59 urodziny.
Dzieciństwo Stanisława, jak wszystkich wiejskich dzieci, od małego było zapewne naznaczone pracą w gospodarstwie. Z biegiem dziecięcych lat, rodzice angażowali syna w coraz to trudniejsze i cięższe prace, które wymagają pewnych umiejętności. Trud dziecięcych lat mojego przodka spotęgowała wczesna śmierć jego ojca, a mojego prapraprapra(4)dziadka Jana, który zmarł 5 kwietnia 1841 r. – >>>LINK<<<. Stanisław wówczas miał 13 lat i był za młody, aby sam poprowadzić ojcowskie gospodarstwo. Jego rodzeństwo było od niego starsze – siostra Marianna miała już 18 kat, a brat Antoni 14. Owdowiała Barbara Wojcik – moja prapraprapra(4)babcia, nigdy nie zdecydowała się na kolejne małżeństwo. Także nie wydała rychło za mąż córki, która była już w takim wieku, że bez problemu mogła założyć własną rodzinę, a jej mąż mógłby przejąć gospodarstwo po zmarłym teściu. Nie wiem co działo się z moim praprapra(3)dziadkiem Stanisławem, jego siostrą Marianną, bratem Antonim i ich matką Barbarą przez kilka pierwszych lat po śmierci prapraprapra(4)dziadka Jana. Pewnych informacji dostarczają śluby Marianny z 1850 r. i Stanisława z 1854 r. – rodzeństwo Wójcików występuje w swoich aktach małżeństwa jako służący z Wiśniewie. Wygląda na to, że rodzina, po śmierci głowy rodziny wyprowadziła się z gospodarstwa w Mistowie i poszła do obcych ludzi na służbę. Brat Stanisława – Antoni zaciągnął się do wojska i ożenił się dopiero w 1869 r.
Mój praprapra(3)dziadek ożenił się po raz pierwszy 20 lutego 1854 r. z panną Rozalią Sobotką lub Sobotą. Ich ślub wspominałam na blogu w lutym >>>LINK<<<. Po śmierci Rozalii, która zmarła 30 kwietnia 1865 r. mój przodek pozostał sam z dwiema córkami – Marianną mającą 6 lat i Katarzyną, która miała półtora roku. Wdowiec dość szybko zdecydował się na powtórny ślub, który odbył się już 12 listopada 1865 r., ale zanim stanął na ślubnym kobiercu zdążył jeszcze pochować swoją młodszą córkę. Drugą żoną Stanisława została Katarzyna z Gutów – moja praprapra(3)babcia, a ich ślub oczywiście wspominałam na blogu >>>LINK<<<.
Stanisław i Katarzyna mieli ośmioro dzieci, z których wieku dorosłego dożył tylko połowa i w chwili śmierci ojca mieli od 20 do 15 lat, a więc moja praprapra(3)babcia Katarzyna pozostała z już odchowanymi dziećmi.
najstarsza Antonina miała w chwili śmierci ojca 20 lat i od dwóch lat była żoną Jana Wójcika z Zimnowody.
Młodsza – Julianna będąca moją prapra(2)babką miała 19 lat i w niecały rok po śmierci ojca wyszła za mąż za mojego prapra(2)dziadka Jana Wróblewskiego z Józefina – ich ślub wspominałam na blogu 14 października, gdy mijała 136 rocznica zawarcia przez nich małżeństwa – >>>LINK<<<.
starszy z synów – Jan, w chwili śmierci ojca miał dopiero 17 lat i w 1895 r. ożenił się z Marianną Ślusarczykówną córką Stanisława i Anny z Królaków
zaś młodszy – Karol, który został osierocony przez ojca w wieku 15 lat, w 1896 r. ożenił się z Anną Ślusarczykówną córką Franciszka i Ludwiki z Bartnickich.
Na gospodarstwie Stanisława pozostała owdowiała żona i jego trójka dzieci, bo najstarsza córka poszła do męża, a później mieszkała w Szczytniku. Druga córka – moja prapra(2)babcia zamieszkała u męża w Józefinie, a gospodarstwo prawdopodobnie objął któryś z synów, a może nawet obaj. Co prawda w chwili śmierci ojca byli jeszcze zbyt młodzi na samodzielne objęcie roli gospodarza, ale z roku na rok stawali się mężczyznami i byli w stanie podołać temu zadaniu.
Wdowa po Stanisławie – Katarzyna zmarła 20 lat później, 3 października 1907 r., o czym pisałam na blogu >>>LINK<<<.
Śmierć to zawsze duży cios dla rodziny, tym bardziej, że odbyła się w takim specyficznym dniu jak Wigilia. W przypadku mojego praprapra(3)dziadka jego pogrzeb na pewno nie odbył się jeszcze przed świętami, gdyż ksiądz nie pochował świeżo zmarłego. W XIX w. medycyna nie była tak rozwinięta jak dziś, lekarze nie byli tak powszechnie dostępni jak obecnie, a i nie cieszyli się takim uznaniem i zaufaniem. Zgon stwierdzała rodzina, która nie miała żadnych podstaw medycznych do jego faktycznego potwierdzenia. Potwierdzenie po naocznym obejrzeniu zwłok czynił ksiądz, który także nie znał się na medycynie, dlatego przepisy pogrzebowe regulowały jak szybko po zgonie można pogrzebać ciało. Rychły pogrzeb mógł spowodować, że złoży się do grobu osobę w śpiączce, a nie faktycznie zmarłą. Zdarzały się takie sytuację, że grzebano zmarłego, który nagle w trumnie się budził i umierał faktycznie z powodu braku tlenu w trumnie i grobie. Z uwagi na to wszystko jestem niemalże pewna, że mojego praprapra(3)dziadka Stanisława pochowano dopiero po świętach Bożego Narodzenia, świętach, które dla Wójcickich były całkiem inne. Głowa rodziny, która powinna siadać do wieczerzy wigilijnej i rozpoczynać modlitwę oraz dzielenie się opłatkiem, leżała bez tchu, na desce, a najprawdopodobniej na drzwiach własnego domu i czekała na złożenie do trumny. Nie były to święta radosne i pełne szczęścia, były to dni płaczu, żalu, smutku.
🌲 🌲 🌲
Wieczór wigilijny w polskiej tradycji to najbardziej uroczysty i najbardziej wzruszający wieczór w roku. Z nocą wigilijną przez wieki związało się wiele zwyczajów, tradycji i wierzeń. Uważa się, że jest to noc, w której błąkają się duchy zmarłych, które podążają do swych domostwa, aby spędzić ten szczególny czas z rodziną. Z wierzenia tego pozostała tradycja pozostawiania pustego miejsca dla zbłąkanego wędrowca, który może być ucieleśnieniem naszych bliskich zmarłych. Obyczaj ten także nakazuje pozostawienie zastawionego stołu daniami wigilijnymi na noc, aby zmarli mogli się posilić. W wierzeniach ludowych jest to moment czarów, dziwów i niesamowitych zjawisk nadprzyrodzonych, jest to czas tajemniczego i nieodgadnionego świata zmarłych. Z jednej strony jest to wieczór radosny, a z drugiej straszny, bo tej nocy wszystko może się zdarzyć. Najbardziej znanym wierzeniem jest to, że tej nocy, o północy zwierzęta rozmawiają ludzkim głosem, ale także na niektórych terenach wierzy się, że rozkwitają kwiaty na zaścielonej śniegiem ziemi, a w sadach owocują drzewa, kamienie na polach ożywają i obracają się wokół własnej osi, a wody rzek i potoków zamieniają się w wino i miód, a nawet w płynne złoto. Jednym słowem całą przyrodę przebiega tajemniczy dreszcz i wszystko zlewa się w mistycznym zapamiętaniu. Podania o dawnych wierzeniach przestrzegają ludzi przed podglądaniem tajemnic tej niezwykłej nocy. Tradycja ludowa jest pełna opowiadań o śmiałkach pochłoniętych przez źródła, którzy chcieli zaczerpną z nich wina, o gospodarzach, którzy od własnych krów czy wołów usłyszeli skargi, a nawet wyroki śmierci, a także o zagubionych na zawsze, którzy poszukiwali kwitnących łąk i jabłek w sadach.
Kościół katolicki o ile walczył z pogańskimi zwyczajami, to od zawsze był bardzo tolerancyjny wobec ludowych zwyczajów świątecznych przekazywanych z wielką mocą i zaangażowaniem z pokolenia na pokolenie. Część tych zwyczajów zyskała nowy sens poprzez przejęcie ich formy przez Kościół i nadanie im nowego znaczenia.
W obrzędowości Bożego Narodzenia widać wyraźnie wpływ rzymskich świąt na cześć boga zasiewów i urodzaju Saturnalia. Święta te, trwające kilka dni rozpoczynały się od darowania sobie wzajemnych urazów, które i my dziś czynimy przy wigilijnym stole łamiąc się opłatkiem. Zwyczaj choinki, choć zaczerpnięty od naszych zachodnich sąsiadów, także ma swoje podwaliny już w czasach rzymskich, wówczas to Rzymianie dekorowali swoje domy zieleniną, a do ich wnętrz wnosili zimozielone drzewko.
Silny wpływ na obrzędowość naszego Bożego Narodzenia miały także pogańskie święta ku czci zmarłych. Słowianie obchodzili je, aż cztery razy do roku – w czasie równonocy i przesileń. Najważniejsze uroczystości odbywały się w czasie zimowego przesilenia, czyli w czasie naszej Wigilii, gdzie kolację wigilijną zastępowała stypa zaduszna. Do dziś wierzymy, że w dzień wigilijny, a szczególnie podczas wieczerzy przybywają do naszych domów dusze zmarłych, często są dla nas nie widoczni, a innym razem przybierają postać wędrowca czy błąkającego się zwierzęcia. Tego dnia powszechne było powstrzymywanie się od prac, które mogły skrzywdzić lub przestraszyć duszę – nie wolno było tkać, prząść, rąbać, a nawet energicznie zamiatać czy siadać. Tego dnia także nie można było się kłócić, płakać, smucić i pożyczać czegokolwiek od sąsiada, szczególnie ognia, który było w tym momencie otoczony szczególną czcią. W niektórych okolicach palono w wigilijną noc cały czas ogień w piecu, aby zziębnięte dusze mogły się w każdej chwili nim ogrzać. Wpływ religii chrześcijańskiej spowodował, że zmarłych przy stole wigilijnym zastąpiła Matka Boska, święci pańscy i aniołowie.
Wieczerzę wigilijną rozpoczynano modlitwą i dzieleniem się opłatkiem, co zapoczątkowywał gospodarza. Do stołu, nakrytego białym obrusem, pod którym było sianko, symbol ubóstwa, w którym na świat przyszła Boża Dziecina, siadano gdy na niebie zabłysła pierwsza gwiazdka. Pod stołem kładziono coś żelaznego – siekierę, sierp, a nawet pług co miało zapewnić siłę i twardość ciała, które nie ugnie się pracy i wypadkom. Pod obrus wkładano także pieniążek, który miał zapewnić dostatek na kolejny rok i łuskę z karpia, która miała przyciągnąć szczęście.
Zwyczajów i tradycji świątecznych jest wiele. Znamy je niemalże od kołyski, wyrośliśmy na nich i to chyba jest najpiękniejsze, że Wigilia przywołuje tyle wspomnień tych dziecinnych, z domu rodzinnego i tych już z życia dorosłego, może z pierwszej Wigilii z mężem czy żoną, z dziećmi, kiedy to tworzymy własną rodzinną tradycję.
Źródło:
H. Szymanderska
Polskie tradycje świąteczne
Warszawa 2003
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli publikujesz komentarz z konta anonimowego miło mi będzie gdy go podpiszesz chociażby imieniem 😉