Był czwartek 28 września 1944 r., Warszawa walczyła, krwawiła, ale nadal się broniła, choć ostatkami sił, a w Józefinie, oddalonym o około 50 km od centrum Powstania Warszawskiego umarł o godzinie 10:00 Jan Wróblewski – mój prapra(2)dziadek.
Zgon Jana Wróblewskiego został zgłoszony dopiero 1 października 1944 r., przyjmował zgłoszenie ksiądz Edwarda Garwackiego – wojenny proboszcza parafii Jakubów, a dokonał Aleksander Wróblewski – syn zmarłego, a mój pradziadek, będący rolnikiem oraz Roman Piela określony jako giser. Do gisera Pieli chciałabym jeszcze wrócić, będzie na to czas i miejsce później. Stawiający zgłosili, że w Józefinie dnia 28 września 1944 r. o godzinie 10:00 zmarł Jan Wróblewski mający 81 lat, rolnik, urodzony w Brzozówce jako syn Jana i Józefy ze Szczapików. Po zmarłym pozostała owdowiała żona Julianna z Wójcicikich – moja prapra(2)babcia.
Fotokopia aktu zgonu Jana Wróblewskiego pochodzi z duplikatu przechowywanego w USC w Mińsku Mazowieckim i zawiera podpisy stawiających się do aktu czyli mojego pradziadka Aleksandra Wróblewskiego i Romana Pieli. To już któryś z kolei podpisów Aleksandra, do którego udało mi się dotrzeć. Pamiętacie te z aktu zgonu jego małżonki Marianny z Pieńków, która zmarła 5 września 1928 r., czyli 16 lat wcześniej? Jeśli nie to zajrzyjcie do tamtego postu >>>LINK<<<. W porównaniu z podpisem Pieli, podpis mojego przodka jest zapisany niedbale, z błędami – trudno odczytać pierwsze litery nazwiska, nie składają się na Wróblewski, o ile końcówka „-leski” jest dość widoczna to wcześnie nie widzę tam ani „r”, ani „ó” czy nawet „u”, a tym bardziej „b”. W imieniu także jest błąd brakuje litery „d”, zaś po „r” jest postawiony znak przypominający „w”. Dla kontekstu podpis Romana Pieli jest staranny, litery równe, pięknie połączone ze sobą, czytelne, niemalże wykaligrafowane jak przez dziecko z pierwszej klasy. O czym to świadczy? Zapewne o tym, że mój pradziadek nie przykładał wagi do swojego podpisu, umiał się podpisać i tyle. Nie miał chyba wielu okazji, aby ćwiczyć rękę, widać, że podpisywał się rzadko, stąd też miał trudności w poprawnym zapisie swojego imienia i nazwiska. Zaś Roman Piela podpisał się starannie i dokładnie, być może uczył się od niedawna zapisu polskimi literami, bo przed wojną mieszkał gdzieś na terenach zachodnich i należał do społeczności polskiej wysiedlonej przez III Rzeszę do centralnej Polski w czasie II wojny światowej, być może wcześniej posługiwał się kurrentą. Sam fakt, że umiał pisać już stawia go wyżej w hierarchii ludzi, ale nic dziwnego, że posiadał tą umiejętność w końcu był rzemieślnikiem, czyli człowiekiem wykształconym w pewnym fachu.
Jeśli już mowa o podpisach, to zastanówmy się czy mój prapra(2)dziadek Jan Wróblewski , którego śmierć dziś wspominamy posiad umiejętnośc pisania. Wygląda na to, że niestety nie. W moich oczach, na podstawie opowiadań mojego kochanego dziadka Felka, dla którego Jan był dziadkiem, także wydaje się ukochanym, a na pewno jedynym jakiego poznał i który wywarł duży wpływ na jego ukształtowanie w dorosłym życiu, Jan jawi się jako osoba niezwykle przedsiębiorcza i zaradną, która ciężką pracą się wzbogacił i była w stanie uposarzyć całą gromadkę swoich dzieci w wiana i posagi, gdy ci wstępowali w dorosłe życie. Między innymi w 1919 r. wraz z moimi pradziadkami Aleksanderm i Marianną kupił na spółek przeszło 34 morgi ziemi w Józefinie, na której to urodził się i wychował mój dziadek. I właśnie ten akt dostarcza informacji o niepiśmiennictwie mojego prapra(2)dziadka. Pod dokumentem podpisali się:
- Aleksander Wróblewski jako „Aleksander Wrubleskiй”, co może świadczyć o tym, że znał alfabet i język rosyjski, ale to nic dziwnego biorąc pod uwagę, że jeśli chodził do szkoły, a tak wspominał dziadek Felek, to czynił to za caratu więc i język rosyjski był wtedy obowiązkowy.
- Marianna Wróblewska jako „Maryanna Wrublskia”
- Zdzisław Połeszyński z adnotacją, że podpisuje się za niepiśmiennego Jana Wróblewskiego – także mój prapra(2)dziadek nie umiał nawet się podpisać w przeciwieństwie to syna i synowej, pomijając, że czynili to z błędami.
Jan Wróblewski syn także Jana Wróblewskiego i jego pierwszej żony Józefy ze Szczapików, córki Jakuba, którego rocznica śmierci także dziś przypada >>>LINK<<<, urodził się w listopadzie 1863 r. w Brzozówce, a więc do jego urodzin jeszcze powrócimy na „Drogach Przeszłości”. Wiek podany do aktu zgonu zgadza się z tym przeżytym, a to oznacza, że mój pradziadek Aleksander wiedział ile jego ojciec liczy sobie wiosen. Jan w wieku blisko 25 lat ożenił się z Julianną z Wójcickich, która jest wymieniona w akcie zgonu męża jako pozostała wdowa. Moja prapra(2)babcia zmarła 6 lipca 1946 r., co wspominałam na blogu >>>LINK<<<, gdy przypadała 77 rocznica jej śmierci. Tak więc moi prapra(2)dziadkowie przeżyli ze sobą 56 lat. To piękny wiek i kolejna para moich przodków, którzy mieli to szczęście świętować złote gody, ale czy to robili?
Oboje moi prapra(2)dziadkowie spoczęli w jednym grobie, na cmentarzu parafialnym w Jakubowie, przy głównej alei. Ciekawe czy Jan był pierwszą osobą pochowaną w tym miejscu. Domyślam się, że nie, że wcześniej w tej ziemi spoczął już ktoś, wszak w tym czasie mogiły były jeszcze ziemne i przez to bardzo nie trwałe, ale czy był to ktoś z rodziny? Niestety nie mam wiedzy gdzie zostali pochowani rodzice Jana – Jan i Józefa ze Szczapików, oraz druga żona Jana – Katarzyna z Czyżewskich, choć na sto procent spoczęli na jakubowskiej nekropoli, bo wszyscy umarli w Józefinie. Ojciec Jana – Jan zmarł w 1909 r., matka – Józefa w 1878 r., a macocha – Katarzyna dopiero w 1931 r. Groby całej trójki nie występują w Grobonecie parafii Jakubów, nie odnalazłam ich także w czasie swojej „inwentaryzacji” vel grobbingu parafialnego cmentarza, dlatego albo się nie zachowały, albo są nie oznakowane, bo kilka jakubowskich grobów jest grobami NN, albo przy kolejnych pochówkach i stawianiu pomnika nie uwzględniono w inskrypcjach pierwotnie pochowanych w tym miejscu. Z duży prawdopodobieństwem można stwierdzić, że prochy zmarłego w 1909 r. Jan, są pogrzebane razem z prochami jego syna i synowej – dlaczego? Obok grobu moich prapra(2)dziadków stoi jeden z najstarszych i chyba najładniejszy zabytkowy grób na cały cmentarzu w Jakubowie – Anny z Michałowskich Jałowieckiej. O pomniku tym i o samej Annie już wspominałam na blogu 27 lutego przy okazji postu rocznicowego dotyczącego ślubu Felicjana Królaka i Ewy z Witków >>>LINK<<< – siostra mojego prapraprapra(4)dziadka Macieja Królaka – Agnieszka była babką Anny, która podobnie jak moi przodkowie Wróblewscy, mieszkała po ślubie ze Stanisławem Jałowieckim w Józefinie. Jałowiecka, podobnie jak mój praprapra(3)dziadek Jan zmarła w 1909 r., we wrześniu – 3 dni temu przypadała 114 rocznica jej śmierci, zaś mój przodek zmarł 16 dni po niej – w październiku. Być może zostali pochowaniu jedno koło drugiego, po kolei jak zapełniano cmentarz. Ale to tylko moje domysły, niestety potwierdzenia tego nie mam i raczej go nie uzyskam…
Sierpień, wrzesień i październik 1944 r. kojarzy mi się tylko z jednym – z Powstaniem Warszawskim. Na pewno echa powstańcze docierały także do Józefina pod Mińsk. Trzeba pamiętać, że na wschodnim brzegu Wisły i dalej na wschód stały wojska radzieckie, wojska, które także stacjonowały w Józefinie, choć nie wiem czy jeszcze przebywały tam w końcówce września 1944 r.
Na zakończenie chciałabym zwrócić uwagę Romana Piela gisera, który jako świadek wraz Aleksandrem Wróblewskim, zgłaszał u proboszcza Garwackiego, śmierć mojego prapra(2)dziadka.
Roman Piela był jednym z wysiedleńców z zachodniej części kraju, którzy przybyli centralnej Polski i trafili do Józefina. Przesiedleńcy były rozlokowywaniu po wsiach, w których sołtys miał wyznaczać izby u gospodarzy w jakich mieli zamieszkać. Jedna z izb w domu mojego pradziadka Aleksandra Wróblewskiego została przeznaczona dla uchodźców. Zamieszkał tam Roman Piela wraz z ze swoją rodziną składającą się z żony i trójki dzieci, a czwarte przyszło na świat już w Józefinie. Dzieci Pieli były jeszcze małe, najstarszy był Józef mający około 11-12 lat. Rodzina mieszkała u moich przodków do końca wojny, a potem zdecydowała się wrócić do poprzedniego miejsca zamieszkania i ślad po niej zaginął. Oprócz Pielów zamieszkały pod jednym dachem z Wróblewskimi jeszcze dwie rodziny. Jedna składająca się z rodziców i córki, już panienki, która miała na imię Bronisława. Jej matka Władysławą pracowała trochę na plebani i w ogrodach księdza, a ojciec był chorowitym i zmarł w Józefinie. Bronisława po wojnie wyszła za mąż, za kawalera z okolicy Jakubowa i wraz z mężem i matką wyjechała w swoje rodzinne strony. Drugą, a właściwie trzecią rodziną było dorosłe rodzeństwo – Marianna i Roman. Marianna zmarła w Józefinie, zaś Roman szybko wyjechał ze wsi, być może zgłosił się na ochotnika na roboty do III Rzeszy. Wszyscy wysiedleńcy zajmowali jedną izbę w domu Wróblewskich, który nie był za duży, w drugiej mieszkali jego właściciele – Aleksander z drugą małżonką Feliksą i czwórką dzieci. Trwająca wojna powodowała ogromną biedę, często brakowało jedzenia dla domowników, a co dopiero dla przybyszy, którzy nie mieli nic, ani zapasów, ani krowy mlecznej, ani świnki na utuczenie. Wysiedleńcy najmowali się do pracy u okolicznych gospodarzy, a nawet u Niemców np. przy tłuczeniu kamieni na budulec na drogi.
Postać Romana Pieli była często przywoływana przez mojego dziadka. Choć nie szczegółowo, ale gdy mieszkał z nim przez kilka lat to naturalnie rodziny zżyły się, szczególnie, że czasy były trudne. Niestety wszystko wskazuje na to, że po wojnie nie utrzymywały ze sobą kontaktów.
Piela przedstawił się księdzu Garwackiemu jako giser. Jest to określenie pochodzące z języka niemieckiego i oznacza tyle co lać, nalać, odlewać, więc jako nazwa zawodu oznacza kogoś kto zajmuje się odlewaniem. Czyli giser to nikt inny jak wykwalifikowany rzemieślnik zajmujący się odlewaniem metalowych przedmiotów takich jak działa, dzwony czy elementy liturgiczne. Często giserami byli ludzie zaliczani do grona artystów, którzy na zlecenie projektantów odlewali w metalu prawdziwe dzieła sztuki jak pomniki czy popiersia. Część giserów pracowała w giserni, a był to specjalistyczny warsztat odlewniczy. Można było odlać tam wszystkie rodzaje metali i ich stopy. Gisernie miały swoje specjalizacje, w zależności od których, odlewano w nich czcionki, dzwony czy pomniki. Produkowano w nich także formy odlewnicze i różnego rodzaju matryce.
Nazwa zawodu nie jest powszechnie znana, funkcjonuje bardziej w krajach niemieckich i na terenach polskich będących pod zaborem pruskim. Można uznać, ze giser to nikt inny jak znany powszechnie ludwisarz czyli rzemieślnik odlewający z brązu, miedzi, mosiądzu czy spiżu, przede wszystkim dzwony, ale także lufy do dział, posągi, świeczniki i inne przedmioty, także te codziennego użytku, jak klamki czy uprzęże konne. Przedmioty codzienne wyrabiane przez ludwisarza należą do gatunku tych ozdobnych, zaś przedmioty o tym samym zastosowaniu, które mają głównie służyć w codziennym życiu często na wsiach wychodziły spod ręki kowala.
I jeszcze jedna dygresja od głównego wątku rocznicowego. W maju gdy przyroda budziła się do życia wiele poświęciłam miejsca na „Drogach Przeszłości” księżom posługującym moim przodkom. Dziś także chciałabym się pochylić nad księdzem proboszczem z Jakubowa, który odprawiał msze pogrzebową za mojego prapra(2)dziadka.
Ksiądz Eugeniusz Garwacki urodził się 30 grudnia 1896 r. w Popłacinie pod Gostyninem. Szkołę podstawową ukończył w rodzinnej wsi, a gimnazjum w Płocku. Wybuch I wojny światowej przerwał dalsze możliwości kształcenia. Do szkoły wrócił dopiero w 1916 r. w Warszawie. Po ukończeniu szkoły średniej w 1919 r. wstąpił do Wyższego Metropolitarnego Seminarium Duchownego świętego Jana Chrzciciela w Warszawie na Krakowskim Przedmieściu. Rektorem seminarium był wówczas ksiądz Henryk Fiatowski, który zastąpił na tym stanowisku księdza arcybiskupa Stanisława Galla – biskupa polowego, biskupa pomocniczego warszawskiego i administratora archidiecezji warszawskiej.
Ksiądz Eugeniusz Garwacki święcenia kapłańskie przyjął 8 lutego 1925 r. w Warszawie. Swoją pracę kapłańską rozpoczął jako wikary w Jadowie, gdzie wówczas proboszczem był ksiądz Franciszek Ożarek, wyświęcony w 1881 r. W 1926 r. został przeniesiony do Skierniewic, gdzie pozostawał rok, przez kolejny rok pełnił posługę w Warszawie w parafii Matki Boskiej Częstochowskiej. Był to nowo powstający ośrodek duszpasterski – w 1919 r. erygowano parafię, a w 1923 r. rozpoczęto budowę kościoła parafialnego przy ulicy Łazienkowskiej, która została konsekrowana przez księdza kardynała Kakowskiego w 1933 r. Niestety świątynia ta we wrześniu 1944 r. czyli mniej więcej w tym czasie, w którym zmarł mój prapra(2)dziadek Jan Wróblewski została zniszczona przez niemieckie bomby. Praca księdza Garwackiego w tej parafii przypada więc na okres budowy świątyni. W 1928 r. ksiądz został przeniesiony do innej warszawskiej parafii, do parafii świętego Augustyna na ulicy Nowolipki, gdzie proboszczem był wówczas ksiądz Julian Roczkowski. Obecnie proboszczem tej parafii jest ksiądz prałat Walenty Królak pochodzący z podjakubowskich Łazisk. W 1929 r. ksiądz Eugeniusz po raz kolejny zmienił parafię – przeniesiono go do parafii świętego Andrzeja Apostoła na ulicę Chłodną, gdzie posługiwał do 1935 r. W 1933 r. podjął trzyletnie studia teologiczne na Uniwersytecie Warszawskim zdobywając tytuł magistra Świętej Teologii. W 1935 r. został kapelanem sióstr szarytek na Tamce w kaplicy świętego Kazimierza i powołano go także do Sądu Arcybiskupiego na stanowisko zastępcy notariusza – funkcję tą pełnił do 1937 r.
W 1937 r. los, a może powinnam napisać Bóg, rzucił księdza Eugeniusza Garwackiego do Jakubowa, do parafii świętej Anny, gdzie zastąpił księdza Jana Malatyńskiego, który chrzcił mojego dziadka Felka, a także udzielał jemu i babci Jasi, Pierwszej Komunii Świętej. W tym samym czasie, gdy kuria zdecydowała się na powierzenie księdzu Garwackiemu probostwa w Jakubowie, on sam starał się o przyjecie do zakonu paulinów na Jasnej Górze, czemu sprzeciwiła się władza duchowna archidiecezji warszawskiej.
W Jakubowie ksiądz Garwacki spędził II wojnę światową. Był to czas nie łatwy dla całej parafii jaki dla jego pasterza. Nie sposób opisać tu przebiegu wszystkich lat okupacji niemieckiej, a potem sowieckiej w Jakubowie i okolicy, dlatego wybiorę tylko kilka.
Podobnie jak przez Kałuszyn tak i przez Jakubów od pierwszych dni wojny ciągnęły rzesze uchodźców wojennych. Szacuje się, że od 3 do 10 września przez wieś przeszło około 360 osób, które zatrzymywały się na posiłek. Ludzie ci nie prosili o jedzenie, raczej je kupowali – zazwyczaj chleb, mleko i jaka. Po boju o Kałuszyn, w kościele został urządzony punkt sanitarny, do którego zwożono z pola bitwy, rannych furmankami. Trafił tam także ranny w walce z Niemcami pułkownik Stanisław Engel – dowódca bitwy z „nocy krwi i chwały”. Niemcy do Jakubowa weszli 13 września. Od razu wzięli do niewoli żołnierzy polskich, którzy leczyli swoje rany w polowym szpitaliku urządzonym w świątyni. W ten sposób do niewoli niemieckiej dostał się także pułkownik Engel. Jeńców Niemcy przetrzymywali przez noc w zamkniętym kościele, a potem wywieźli samochodami. Księży – z Jakubowa i okolicznych parafii (Wiśniew, Ignaców) osadzono w domowym areszcie na plebanii i przetrzymywano przez dwa tygodnie. Wrób, na wzór Polaków, urządzili w kościele swój szpital polowy, który funkcjonował od 15 września do 27 października. Począwszy od 13 września, aż do końca bytności Niemców w Jakubowie parafianie nie mogli chodzić do świątyni, nie wolno się im się nawet zbliżyć do parkaniu kościelnego. Najświętszy sakrament został z ołtarza głównego przeniesiony do zakrystii, gdzie przy zamkniętych drzwiach odprawiana była msza święta. Zmarłych żołnierzy chowano na cmentarzu przykościelnym, który przynajmniej od 40 lat już nie był przeznaczony dla nowych pochówków, bo te odbywały się na tzw. cmentarzu za wsią, przy drodze z Jakubowa w stronę wsi Góry.
Straszne wydarzenie z wojennej historii Jakubowa miało miejsce we wspomnienie patronki parafii – świętej Anny – 26 lipca 1944 r. Tego dnia dwa samoloty niemieckie Junkers Ju 87 Stuka nazywane stukasami ostrzelały i zrzuciły na wieś 8 bomb. Bomby dosięgły 13 gospodarstw, leżące we wschodniej części wsi, gdzie zabudowa była zwarta i drewniana. Domy i budynki gospodarcze zostały spalone wraz z znajdującym się w nich inwentarzem żywym, zebranymi płodami rolnymi, a ukończone zostały już wtedy żniwa i narzędziami gospodarczymi. Ocalały tylko krowy i konie będące w tym czasie na pastwiskach. Jedyną ludzką ofiarą tego bombardowania był kilkunastoletni chłopiec, który przebywał na jednym z podwórzy. Pozostali mieszkańcy schronili się w piwnicach i schronach wykopanych na polecenie okupanta poza zabudowaniami. Całkowicie spalone zostały gospodarstwa rodzin Laskowskich, Ślusarczyków, Ołdaków, Pełków, Reków, Trębickich, Skalskich, Wójcicikich, Kościeszów i trzech rodzin o nazwisku Ruszczak oraz gospodarstwo Wocialów. Bombardowanie Jakubowa zaskoczyło jego mieszkańców jaki i całą okolicę – w tym czasie nie było w tym regionie żadnych wojsk ani obiektów wojskowych nie licząc lotniska w Janowie.
Po wojnie, w 1947 r. ksiądz Eugeniusz Garwacki zawnioskował o przeniesienie go na stanowisko proboszcza w Szymanowie, gdzie zastąpił księdza Wincentego Siedleckiego, sprawującego tam posługę od 1919 r. W Szymanowie ksiądz Garwacki pozostał do 1964 r., czyli do swojej śmierci, która nastąpiła 10 lipca. Tego dnia ksiądz stracił przytomność i zmarł, ale wcześniej zdążył przyjąć wiatyk i ostatnie namaszczenie. Jego pogrzeb odbył się 13 lipca 1964 r. i zgromadził liczne grono wiernych. Ciało zostało złożone na szymanowskim cmentarzu. Parafianie upamiętnili swojego proboszcza fundując, jako jedynemu, w kościele pamiątkową tablicę.
Proboszczem w parafii jakubowskiej po odejściu księdza Eugeniusza Garwackiego został dotychczasowy proboszcz szymanowski ksiądz Wincenty Siedlecki, który pełnił posługę do końca 1951 r. a zastąpił go na tym stanowisku ksiądz Jan Świtkowski, który mimo że opuścił Jakubów przeszło pół wieku temu, to nadal jest dobrze wspominamy przez parafian, ale o tym już innym razem, bo po raz kolejny wpis wyszedł bardzo długi 😉
Źródła:
Muzeum Powstania Warszawskiego
Kartki z kalendarza – Powstanie dzień po dniu
28 września 1944 r.
https://www.1944.pl/kalendarz-powstania.html#
Wspomnienia Feliksa Wróblewskiego spisane 6 stycznia 2019 r.
A. Karlikowski i Koło badaczy historii naszego regionu
Wrzesień 1939 roku w powiecie mińskim i w gminie Jakubów
Gimnazjum w Jakubowie 2004
Gmina Jakubów – Alfabet Wspomnień
red. D. Lisiecka
Jakubów 2020
Wspomnienia Ryszarda Rawskiego spisane przez Zbigniewa Piątkowskiego i opublikowane w tygodniku Co słychać w 2014 r. – numer 31 (878).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli publikujesz komentarz z konta anonimowego miło mi będzie gdy go podpiszesz chociażby imieniem 😉