W czwartek 12 września 1912 r., o godzinie 8:00, w Gołębiówce umarł wdowiec Józef Pieniek mający lat 75 – mój praprapra(3)dziadek.
Zgon mojego przodka został zgłoszony kolejnego dnia, w piątek, o godzinie 10:00 przed południem, przez Józefa Malinowski i Feliksa Ornocha kościelnych z Kałuszyna. Oświadczyli oni, że dnia poprzedniego, to jest 12 września 1912 r., o godzinie 8:00 umarł Józef Pieniek, owdowiały rolnik z Gołębiówki, mający 75 lat, syn Franciszka i matki nieznanej stawiającym z imienia, urodzony i zamieszkały w Gołębiówce.
Tyle wynika z aktu zgonu, zgłaszanego jak się wydaje przez obcych, dla mojego przodka, ludzi. Dlaczego zgłoszenia nie dokonali sąsiedzi z Gołębiówki, nie wspominając o synu także Józefie, który wtedy żył w Gołębiówce, może nawet w tej samej chałupie co ojciec...
Na podstawie aktu urodzenia z 1841 r. wynika, że mój praprapra(3)dziadek w chwili śmierci miał nieskończone 71 lat, zabrakło mu do urodzin miesiąc życia, a więc w akcie zgonu został postarzony o całe 4 lata. Faktycznie urodził się i mieszkał, jak się wydaje, przez całe życie w Gołębiówce. Także z tej samej wsi pochodziła jego małżonka – Marianna z Prandotów, choć odmian tego nazwiska było wiele. Mariannę poślubił mając 19 lat, w 1860 r. Co prawda nie mieszkała ona jak Józef, od urodzenia w Gołębiówce, gdyż przeprowadziła się do tej wsi wraz z rodzicami. Wcześniej mieszkała w Lipinach w parafii Jeruzal i tam też się urodziła – jej urodziny wspominałam na blogu ostatniego dnia lipca >>>LINK<<<. Marianna była od Józefa starsza o dwa lata, zmarła przeszło jedenaście lat wcześniej niż jej małżonek – w 1901 r., a jej zgon wspominałam 20 lutego >>>LINK<<<.
Rodzicami Józefa był, wspomniany w akcie zgonu, Franciszek Pieniek i Marianna z Kaniów, której nawet imienia nie znali zgłaszający kościelni. Moi prapraprapra(4)dziadkowie pochodzili z Gołębiówki, pobrali się 24 lutego 1824 r., a ich ślub był przywoływany na „Drogach Przeszłości w 199 rocznicę >>>LINK<<<. Pierwsza zmarła Marianna, było to w 1858 r., gdy jej syn Józef był jeszcze kawalerem – miał dopiero 17 lat. Jej śmierć była wspominałam na blogu w rocznicę 27 kwietnia >>>LINK<<<, a niemal miesiąc temu, 15 sierpnia, wspominałam jej narodziny >>>LINK<<<. Franciszek zmarł mniej więcej po roku od załażenia przez Józefa rodziny.
💣💥💣
Data 12 września jest bardzo ważną datą dla Kałuszyna, a to za sprawą września 1939 r.. Co prawda Józef zmarł 27 lat przed wybuchem II wojny światowej, ale przez skojarzenie dnia nie umiem pozostawić tego postu bez kilku zdań o tym co działo się w nocy z 11 na 12 września 1939 r. w Kałuszynie i najbliższej okolicy.
W nocy z 11 na 12 września 1939 r. oddziały 1 Dywizji Piechoty Legionów stoczyły zwycięską bitwę z 44 pułkiem piechoty z 11 Dywizji Pancernej pod dowództwem pułkownika Wagnera oraz Dywizja Pancerna „Kempf”. Bitwa ta jest uważana za jedną z najcięższych i najkrwawszych bitew w całej kampanii wrześniowej.
Kałuszyn z racji położenia przy Trakcie Brzeskim oraz linii kolejowej Warszawa – Brześć był świadkiem nie tylko zaciętych walk, ale także ogromnego ruchu wojskowego i cywilnego, od pierwszych dni września. W związku ze szlakiem komunikacyjnym na wschód, miasto było wielokrotnie miejscem ataków lotniczych, których kulminacja przypada na dni od 9 do 12 września. Od 5 do 12 września szosą z Warszawy przez Mińsk, Kałuszyn, Siedlce i dalej na wschód ciągnęły nieprzerwanie oddziały wojskowe, ośrodki zapasowe, zakłady, szpitale, formacje tyłowe, liczni rezerwiści, w tym nawet ci nie powołani, którzy szli na ochotnika w poszukiwaniu oddziałów, do których mogliby wstąpić. Szlakiem tym ewakuowały się władze wojskowe i cywilne jak załogi fabryk warszawskich, ale także uchodźcy idący na wschód pieszo, na rowerach czy w samochodach. Tłum płynął traktem jak woda w rzece. Na zachód z kolei podążały oddziały wojskowe, które z uwagi na zniszczenia linii kolejowych i zatory na torach były zmuszone do opuszczenia tego środka komunikacji i kontynuowania dalszej podróży po szlakach drogowych. Była to artyleria, tabory i służby lwowskie 5 Dywizji Piechoty. Major Adam Melbechowski, który przechodził przez Kałuszyn w nocy z 10 na 11 września tak wspominał ten marsz „duże trudności marszu, coraz większy ruch na wschód, coraz więcej zniszczeń. Okoliczne wsie popalone, przydrożne popalone lub bez ludności. Brak wody – konie nie piją od 24 godzin i więcej z braku wody w studniach.” W ogólnym chaosie żołnierze tracili kontakt ze swoimi macierzystymi jednostkami, oddalali się od szosy w poszukiwaniu wody i pożywienia, dlatego w okolicy Kałuszyna i dalej na wschód pełno było żołnierzy, którzy poruszali się pojedynczo lub w małych grupkach, a nie w oddziałach. Aby nie dopuścić do rozpierzchnięcia się armii, zaczęto formować nowe oddziały z rozbitków. 11 września w Kałuszynie oddział taki formował pułkownik Kazimierz Aleksandrowicz – udało mu się zorganizować dwa bataliony i jedną baterię, które oddał do dyspozycji przybyłemu do miasta generałowi Wacławowi Piekarskiemu, stojącemu na czele 41 dywizji piechoty rezerwowej. Formowanie oddziałów było bardzo trudne z uwagi na tłum jakie nieprzerywalnie szedł szosą, a także ze względu na niemożność zapewnienia dla tych oddziałów zaopatrzenia. Sytuacja przed jaką stanął Kałuszyn, a także jego okolica, a w szczególności wsie położone przy szosie brzeskiej czy linii kolejowej wpływała na nastroje i funkcjonowanie ich mieszkańców. Na pewno budziła obawy, ale też współczucie dla uchodźców. Niemniej jednak tłum który przemieszczał się przez Kałuszyn spowodował zapewne także wielkie ubytki w żywności, ale także straty, które były następstwem bombardowań.
Także w nocy z 10 na 11 września do miasta przyjechał kurier sztabu Armii „Warszawa” Lucjan Jaroszewski, który tak opisał obraz jaki stanął mu przed oczami: „całe boki szosy i brzegi rowów przydrożnych zajęte są uciekającymi żołnierzami, wszyscy bez broni, duża cześć bez butów lub buty na plecach. […] W Kałuszynie samym tłoczy się masa tych żołnierzy na placu i na ulicach. […] W nocy widać było tylko same palące się wsie. Jednocześnie ostrzeliwana była z km uciekająca bezbronna ludność, przeważnie kobiety i dzieci pędzące przed sobą swój inwentarz żywy”. Obraz ten jest stawał mi przed oczami od dzieciństwa, gdy dziadek Felek opowiadał, że „żołnierze września 1939 r. uciekali boso i bez broni”, a dziadek mógł widzieć fale ludzi poruszającą się Szosą Brzeską na wschód, wszak z jego rodzinnego Józefina do szosy nie było tak daleko, a i pewnie była oda widoczna z domu, bo nie było jeszcze lotniska i drzew na lotnisku, a także zarośli na pozostawionych bez uprawy ugorach jak to ma miejsce dziś.
W opisywanych dniach 1. Dywizja Piechoty Legionów cofała się znad Bugu w kierunku Białej Podlaskiej, a potem miała kierować się na Kałuszyn. Wczesnym rankiem 11 września dywizja pod dowództwem generała Wincentego Kowalskiego, osiągnęła okolice Rządzy i Jakubowa, gdzie spędziła dzień na odpoczynku, przed planowanym nocnym uderzeniem na Kałuszyn. W tym czasie zarówno Kałuszyn jak i miasto powiatowe Mińsk było zajęte przez nieprzyjaciela. Tego samego dnia o godzinie 22:00 dywizja w dwóch kolumnach rozpoczęła marsz w kierunku Łukowa i Włodawy. Straż boczna złożona z 6. Pułku Piechoty Legionów oraz z dywizjonem 1 pal i 4 szwadronem 11 pułku drogą przez Budy Kumińskie – Aleksandrów – Kałuszyn – Grodzisk – Jeziorek, aby osiągnąć Lipiny i stację kolejową Mrozy, a siły główne 1. i 5. Pułkiem Piechoty Legionów i resztą 1 pal i 1 dac początkowo szosą Łaziska – Ignaców (dziś już nie istniejącą, z uwagi na powstanie w Janowie lotniska wojskowego) i dalej na Kałuszyn. Pod Leonowem główna kolumna miała się rozdzielić – 5. pułk z dywizjonem 1 pal i 1 dac miały skręcić na Cegłów i maszerować przez Kuflew i Jeruzal do Łukówca, a 1 pułk z dywizjonem 1 pal nie wchodząc do Kałuszyna miały skręcić na Olszewice – Mrozy – Kuflew do Jeruzala. Marsz odbywał się w trudnych warunkach, nie tylko noc przeszkadzała żołnierzom, ale ciągłe zatory na szosie spowodowane przez oddziały i tabory wojskowe a także całe kolumny z uchodźcami. Dodatkowo żołnierze generała Kowalskiego byli siódmą noc w akcji, bez snu. Konie nie napojone z uwagi na wyschnięte studnie, raz po raz ustawały, a przemęczeni woźnicowie usypiali na kozłach. Kolumny piechoty zmuszone były zatrzymać się przed stojącymi taborami, a piechurzy zmęczeni od razu kładli się pokotem po dwóch stronach drogi, gdyż byli niemalże nieprzytomni. Po udrożnieniu drogi i obudzeniu śpiących kolumna wolno ruszała dalej z wielkim trudem, gdyż nogi brnęły po urobionym na pył pisaku polnych dróg lub grzęzły w torfowiskach. Marsz opóźniały także awarie wozów, które łamały koła na leśnych wertepach.
6. Pułk Piechoty, który miał ubezpieczać przekroczenie szosy brzeskiej przez pozostałe pułki dywizji zmierzał gościńcem na Zawodę. Na jego przedzie poruszał się pluton zwiadowców konnych, który meldował o obsadzeniu Kałuszyna przez niemieckich dywersantów. Informacja ta okazała się nieprawdziwa, ale wpłynęła na pułkownika Stanisława Engela, który zdecydowała się uderzyć na miasto z marszu nie czekając na wsparcie artylerii. Trzy bataliony straży przedniej pułku skierowano do obejścia Kałuszyna od północy przez Zawodę i Trzciankę, aby tą drogą zajęły wzgórze 194,8 przy szosie. Dwa bataliony skierowano do natarcia na miasto prosto z traktu z Jakubowa, a dwa inne bataliony miały za zadanie uderzyć na centrum wzdłuż szosy brzeskiej. Po wydaniu komend rozpoczęła się „nocy krwi i chwały” 1. Dywizji Piechoty Legionów.
Bitwa został rozpoczęta przez szarżę 4. Szwadronu 11. pułku ułanów z Mazowieckiej Brygady Kawalerii. Szarża była przed wczesna, gdyż spowodowało ją nieporozumienie – dowódca chcąc przemieścić szwadron z tyłu kolumny na jej czoło wydał rozkaz „kawaleria naprzód!”, co dowodzący szwadronem podporucznik rezerwy Andrzej Żyliński zrozumiał jako rozkaz do szarży i wydał rozkaz „Szwadron do szarży galopem marsz!”, a ułani krzyknęli tylko „hurra” i zaczęli galopować minąwszy poczet i szpicę piechoty. Galopowali piaszczystym traktem, który zaczął się zwężać, a po oby jego stronach były rowy, tuż za mostkiem na Witówce, pojawili się pierwsi Niemcy na placówce. Z uwagi na szerokie rowy ułani nie mogli przeskoczyć do Niemców, więc pogalopowali dalej w opłotki i ogrody Kałuszyna, gdzie było już więcej Niemców – uciekali oni przez płoty w ogrody i sady, więc także uszli ułańskiej szarży bez szwanku. Żyliński zarządził dalszy galop w środek Kałuszyna. Niemcy zaś wystrzelili rakiety, aby oświetlić sobie pole, wtedy ułanie dojrzeli, że przed końmi uciekała spora grupa Niemców, których usiłował zatrzymać ich oficer, ale bez większego skutku. Kilku Niemców zaczęło strzelać do ułanów. W całej szarży ułani rozpierzchli się w pogoni za Niemcami. Z 85 koni szwadronu pozostało przy życiu jedynie 33.
Po niebezpiecznej szarży ułańskiej do miasta wkroczył 1. batalion 6 pułku dowodzony przez majora Władysława Zarzyckiego, który otrzymał rozkaz wkroczenia do Kałuszyna, a w razie oporu miał używać jedynie bagnetów, a nie karabinów, aby nie postrzelić przez przypadek kogoś z cywilów, którzy ciągle byli w mieście. Piechurzy od razu wyruszyli ze swoich pozycji z osadzonymi bagnetami na karabinach. Wschodnia cześć Kałuszyna paliła się, podpalili ją Niemcy by oświetlić sobie teren. Jednak w Zawodzie nie było widać ognia, bo przesłaniał go ocalała jeszcze cześć miasteczka, widać zaś było tylko łunę pożaru, co potęgowało grozę. Major Władysław Zarzycki wspomina, że po wejściu do miasta żołnierze usłyszeli szum, a może jęki, które bardziej przypominały konanie stada zwierzyny, niż odgłosy ludzkie. W końcu kilkadziesiąt kroków przez kolumną polską stanęła zbita masa ludzka, z której przemówił Krauze – „Rodacy, znacie mnie, jestem Krauze, nie bójcie się, to nasze wojsko!”. Żołnierze przepuścili tłum, który udał się do swoich domów, ale nie wszyscy mieli dokąd wracać, niektórzy chcieli jak najszybciej opuścić miasto. Lidzie ci uciekał z rejonu cmentarza katolickiego i kirkutu gdzie był trzymany pod strażą niemiecką. Niemcy po wejściu do miasta spędzili mężczyzn w jedno miejsce i ich przetrzymywali, ale na dźwięk pierwszych strzałów wartownicy uciekli, a tłum ruszył w stronę Zawody, chcąc jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu, a nie na linii strzałów. Zygmunt Krauze – wysoki, barczysty mężczyzna około czterdziestki nie powrócił do swojego domu w Kazimierzowie, tylko zwrócił się do majora Zarzyckiego z prośbą o karabin – był to cywilny obrońca Kałuszyna, który poległ na polu bitwy – lokalny bohater nocy wrześniowej.
Gdy 1. batalion wdał się w walkę ogniową, wówczas do boju włączyła się polska artyleria ostrzeliwując zachodnią cześć miasta i tym samym wywołując pożar. W tym czasie 3. batalion podpułkownika Jana Kasztelonowicza okrążający miasto od północy podążał bez większych trudności ku wzgórzu 194,8, natrafiając w końcu na silny ogień niemieckich ckm i ręcznej broni maszynowej z północnych zabudowań Kałuszyna. Na skutek tego ataku nastąpił podział batalionu na dwie części – 8. kampania wdarła się do miasta, obrzucając okopy niemieckie granatami i doszła, aż do rynku. Stamtąd zobaczyła silnie obsadzone wzgórze – cel swojego ataku i mimo wszystko ruszyła w tamtym kierunku. Reszta 3. Batalionu, w zagajniku na północny wschód od Kałuszyna, uporządkowała swoje szyki i odbyła krótką naradę przed atakiem na wzgórze. Nie obyło się bez strat, zginął dowódcza 1. kampanii – podporucznik Anatol Woróg i 9. kampanii – porucznik rezerwy doktor Antoni Kudławiec, a także podporucznik Tadeusz Truszkowski. Pomimo straty oficerów dowodzących, żołnierze ruszyli żwawo na Niemców i nie zważywszy na silny ogień parli na przód. Niemcy byli zaskoczeni i uciekali w popłochu, bo Polacy bagnetami i granatami niszczyli wszystkich napotkanych wrogów. Do świtu północna część miasta była oczyszczona z przeciwnika, z którego strony nie wyszło żadne przeciwuderzenie. Rankiem około godziny 6:00, 3. batalion zdobył wzgórze, odcinając tym samym drogę odwrotu Niemcom z Kałuszyna. Osiągnąwszy wzgórze, Polacy ujrzeli po wschodniej stronie, na szosie trzy niemieckie czołgi rozpoznawcze. Jeden z nich zaatakowali granatem, a drugi celnym strzałem z karabinu przeciwpancernego. Opanowana sytuacja na wschodnim przedpolu Kałuszyna, była zgoła inna niż ta, z którą zmierzały się oddziały polskie w zachodniej części miasteczka. Tam natarcie 1. batalionu 6 pułku zmierzyło się z silnym ogniem niemieckim, a walki przerodziły się w chaotyczne zmagania uliczne. Ranny pułkownik Engel miał problemy z skoordynowaniem dalszego dowodzenia akcją. Do pomocy 1. batalionowi wysłał 2. batalion kapitana Antoniego Piotrowskiego. Zaś wsparcie artyleryjskie zapewniał 3. dywizjon i 3. bateria kapitana Truszkowskiego. Walki toczyły się na wysokości cmentarza. Niestety siły polskie, w tym miejscu była dość nieliczne, a to także przekładało się na liczbę amunicji, która skończyła się o świcie. W czasie tych walk zginął podporucznik Tadeusz Truszkowski i Zygmunt Krauze oraz wielu żołnierzy. Od strony południowo zachodniej do miasta wkroczyła przednia straż 3. batalionu 1 Pułku Piechoty Legionów majora Józefa Roczniaka, który został wraz z czołowym plutonem 8. kampanii porucznika Kazimierza Furgała, odcięty w regionie bożnicy. Na rogatkach kałuskich, Niemcy stawiali nikły opór, część skrywało się w domach i piwnicach i z tych pozycji atakowali polskie oddziały.
Generał Kowalski po otrzymaniu wiadomości o zajęciu wzgórza 194,8, rozkazał rankiem 12 września generalny atak na Kałuszyn, wspierany ogniem artylerii i moździerzy. Niemcy zostali oskrzydleni z trzech stron i mogli uciekać tylko na wschód. Około godziny 7:00 walka ucichła, choć jeszcze do godziny 9:00 było słychać gdzieniegdzie strzały.
Po nocnej walce straty były znaczne i to po obu stronach. 6 Pułk Legionów stracił około 30% swojego osobowego składu. Największe, bo 50% straty poniósł 3. batalion porucznika Schmala, który szturmem zajmował wzgórze 194,8. Zginęło lub zostało rannych 13 oficerów. Wielu poległych spoczęło w kwaterze wojskowej na cmentarzu w Kałuszynie, choć tylko 184 żołnierzy jest znanych z nazwiska. Część poległych pochowano na okolicznych cmentarzach, np. podporucznik Truszkowski spoczął w Kuflewie. Ranni, którym nie udało się uciec dostali się do niewoli, w tym także dam dowódca boju pułkownik Stanisław Engel, którego Niemcy zgarnęli po ataku na punkt opatrunkowy w Jakubowie, gdzie leczył rany. Straty niemieckie szacowane są na 100 zabitych, w tym 5 dowódców, ponad 200 rannych, w tym 7 dowódców oraz około 100 jeńców. Analizując ogólne straty niemieckiej 11 Dywizji Pancernej w kampanii wrześniowej – 413 zabitych i 893 rannych, te poniesione pod Kałuszynem, należały do najcięższych w całej kampanii.
Po bitwie oddziały polskie wycofały się, nie wdając się w żadne potyczki w okolice Kuflewa i Jeruzala.
Lokalnym bohaterem boju o Kałuszyn został Zygmunt Krauze, syn Jana i Marianny Radoszkiewicz, urodzony 10 listopada 1884 r. w folwarku Wąsosze w gminie Piotrkowice w powiecie konińskim na ziemi kaliskiej. Wykształcenie zdobył w Koninie i w Kaliszu, a następnie jak podaje rodzina kontynuował naukę w Petersburgu, gdzie zdobywał zawód technika mechanika. Władał biegle nie tylko językiem polskim, ale także niemieckim i rosyjskim. Jeszcze przed wybuchem I wojny światowej mieszkał w Koninie gdzie prowadziła zakład ślusarsko-mechaniczny, co pozwoliło mu podczas wojny organizować tabory naprawiające sprzęt wojskowy. W 1909 r. ożenił się z Ludwiką Stanisławą Krzanowską córką Piotra i Aleksandry z domu Sukiert, która mieszkała z rodzicami w podkałuskim Kazimierzowie. Tam też osiadł Krauze. W okolicy znany był jako wielki społecznik – był członkiem, a później także komendantem straży pożarnej w Kałuszynie, organizował także straże pożarne we wsiach pod miastem. Zaangażowanie pożarnicze było związane z jego pracą, gdyż pracował w powiatowej straży ogniowej. Był także kierownikiem Przysposobienia Wojskowego. We wrześniu 1939 r. ofiarnie wspomógł Fundusz Obrony Narodowej, oddając na jego cel wiele cennych dla rodziny rzeczy. Wiele jest podań, mówiących o ostatnich godzinach życia Zygmunta Krauze. Według jednej z wersji Krauze zorganizował oddział z kałuskich rezerwistów, a także z żołnierzy – rozbitków z jednostek Wojska Polskiego, które wycofywały się przez miasto. Miał stanąć na czele tego oddziału , który był uzbrojony w karabiny, dubeltówki, noże, siekiery, widły i runąć na Niemców, którzy po krótkiej walce uciekali. Potem miał się przyłączyć do oddziału majora Zarzyckiego, w którym posnuł śmierć na polu walki 12 września 1939 r. (na grobie podano datę 11 września) wraz z Lucjanem Pokorą przy obsłudze ciężkiego karabinu maszynowego, na posesji Grzegorza Kucia. Inna wersja mówi też o tym, że początkowo strzelał z cmk ustawionego na wierzy kościelnej, a dopiero potem walczył w okolicach cmentarza. Jedno jest pewne w boju o Kałuszyn Zygmunt Krauze dał się poznać jako cywilny ochotnik, za którym poszła garstka innych cywilów. On zginął, nie wiadomo czy reszta przeżyła. Za wykazane męstwo na polu walki został pośmiertnie odznaczony Krzyżem Walecznych.
Bój o Kałuszyn odbił się szerokim echem po okolicy. Łunę pożaru widać było z daleka, tak jak słychać było tętent ułańskich koni czy odgłosy bitwy. Mieszkańcy wsi czuli zagrożenie, nie jeden nie spał tej nocy bacznie obserwując okolice, szczególnie drogi prowadzące z Kałuszyna. Moi przodkowie także przeżyli ten bój, choć nie znam przekazów dotyczących tej nocy, to czuję, że niespokojny duch ich nie opuszczał, czy to w Mariance, czy w Gołębiówce, czy w Józefinie, a nawet w Mingosach.
Źródła:
A. Wesołowski
Kałuszyn i okolice w kampanii wrześniowej 1939 r.
[w:] Kałuszyn. Studia z dziejów miasta, parafii i okolic
red. T. Krawczak
Kałuszyn 2018
Słownik
biograficzny Południowego Podlasia i Wschodniego Mazowsza
hasło: Zygmunt Krauze autorstwa E. Noińskiego
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Jeśli publikujesz komentarz z konta anonimowego miło mi będzie gdy go podpiszesz chociażby imieniem 😉