W niedziele 22 listopada 1953 r., o godzinie 12:00 w południe, przed głównym ołtarzem w kościele parafialnym w Jakubowie związek małżeński zawarli moi dziadkowie – Feliks Wróblewski i Janina Wąsak. Błogosławieństwa młodej parze udzielił ksiądz Jan Świtkowski.
Jeszcze dwadzieścia lat temu obchodzili złote gody, była msza święta, przed tym samym ołtarzem w Jakubowie co półwieku wcześniej, była uroczysta kolacja w domu. Potem wszystko już się zmieniło. Pół roku po 50 rocznicy ślubu zmarła moja babcia Jasia, pozostał sam dziadek, który przez osiemnaście lat pozostawał wdowcem, ale i on odszedł...
Dziś gdyby oboje żyli obchodziliby 70 rocznicę ślubu – brylantowe gody. To wspaniały jubileusz, choć dziadkowie są już po tamtej stronie życia to i tak ten dzień jest wyjątkowy, bo przypominam mi o nich i przede wszystkim o tym, że gdyby te 70 lat temu nie zdecydowaliby się stanąć na ślubnym kobiercu, nie zdecydowaliby się założyć rodziny, nie byłoby ich trzech córek, ani sześciorga wnucząt, w tym mnie, ani siedmioro prawnuków…
Babcia Jasia i dziadek Felek to ważne postacie w moi życiu. Niedawno miałam okazję opowiadać o nich w Radiu dla Ciebie w audycji Piotra Łosia – Rody i Rodziny Mazowsza – >>>LINK<<<. Mam nadzieję babciu i dziadku, że patrzycie na nas, na cała naszą rodzinę z góry i jesteście z nas dumni. Bo ja z Was jestem bardzo, z Was i Waszych przodków. Z każdej pra(x)babki i pra(x)dziadka, bez których nie byłoby Was, ale i nas.
Moja babcia Jasia wychodząc za mąż miała skończone 30 lat, była trzecią córką, zmarłego w 1942 r. Józefa i żyjącej Heleny z Borzymów. Jej młodzieńcze lata nie były łatwe – wojna i śmierć ojca, przewróciły do góry nogami świat młodej dziewczyny. Razem z matką i siostrą musiały stawić czoło żołnierzom niemieckim i rosyjskim, biedzie, głodowi i ciężkiej pracy na roli. Choć pracy było wiele i była ona za ciężka dla młodej dziewczyny to moja babcia była radosną i pogodną dziewczyną i taka pozostała do końca – uśmiechnięta, nieskarżąca się i zawsze niosąca pomoc, zawsze umiała doradzić i przede wszystkim znaleźć czas na rozmowę.
Mój dziadek Felek żeniąc się miał prawie 29 lat, urodziny obchodził zaledwie pięć dni po ślubie. Był synem Aleksandra i zmarłej Marianny z Pieńków. Jego świat walił się kilka razy. Po raz pierwszy, na poważnie, zawalił się gdy w wieku 3 lat i 9 miesięcy zmarła mu mama, mama której nawet nie zapamiętał na dalsze lata życia, z uwagi na swój wiek. Po raz drugi jego świat zawalił się jak każdemu z Polaków 1 września 1939 r. Potem trafił na roboty drogowe zorganizowane przez Niemców pod Pustelnikiem, z których udało mi się uciec, ale musiał się przez pewien czas ukrywać. Kolejnym tąpnięciem w życiu była śmierć jego dziadka, a mojego prapra(2)dziadka Jana, który zmarł 28 września 1944 r. >>>LINK<<< – mój dziadek, był bardzo związany ze swoim dziadkiem, ale u nas to chyba rodzinne ;).
Co ciekawe 22 listopada1953 r. moi dziadkowie zawarli tylko ślub kościelny, a z uwagi na zmiany w prawie, taki ślub nie pociągał za sobą skutków prawnych w rozumieniu prawa cywilnego. Cywilnie małżonkowie Feliks i Janina nadal byli dla siebie obcymi ludźmi, nie tworzący małżeństwa i rodziny. Toteż z nastaniem nowego 1954 r. moi dziadkowie zostali wezwani przez Urząd Gminy Jakubów do dopełnienia obowiązku zawarcia ślubu cywilnego, który to spełnili 13 lutego 1954 r., co już na blogu wspominałam >>>LINK<<<.
Każdy z nas był w życiu na niejednym ślubie i na nie jednym weselu, ale czy ktoś z Was zastanawiał się jak wyglądał ślub i wesele chociażby te 70 lat temu, szczególnie na wsi. Jak mógł wyglądać ślub i wesele moich dziadków. Trochę o tym wiem z ich opowiadań, a o reszcie czytam w publikacjach na temat tradycyjnych ożenków na polskiej ziemi.
Dziś bum weselny przeżywamy w ciepłe, letnie miesiące, gdy dni są dłuższe, pogoda jak dzwon, każdy chce, aby to był wyjątkowy dzień, ciepły, słoneczny i przede wszystkim bezdeszczowy. Kiedyś na wsi w lecie nie myślano o ożenku, bo był to czas intensywnych prac polowych i zbioru płodów rolnych, od których zależały roczne dochody rodziny, a także ich zapasy na okres zimowy zarówno w pożywienie dla ludzi jak i dla zwierząt. Tradycyjne wesela na wsiach odbywały się po zerżnięciu ostatniego kłosa zbóż i zebraniu ostatniego kartofla, po napełnieniu spichlerzy, sąsieków i piwnic, a więc jesienią, zazwyczaj od września do listopada, bo już w na przełomie listopada i grudnia rozpoczynał się adwent, który wstrzymywał huczne zabawy, a taką niewątpliwie był ślub i wesele. Co ciekawe śluby nie były udzielane tak jak dziś w soboty, z małymi wyjątkami, ale często w inne dni, także w tygodniu, gdzie dziś jest to normalny dzień pracy na etacie. Chłopi mieli inaczej skonstruowany tydzień pracy, tak naprawdę pracowali 7 dni w tygodniu, a praca ta była przerywana licznymi świętami kościelnymi, w które wstrzymywali się od pracy przez cały dzień lub choć przez pół dnia. Wierny czytelnik mojego bloga niejednokrotnie zauważał, że część z ślubów odbywała się w poniedziałki, czy inne dni tygodnia. W XVIII w. wiele ślubów odbywało się jednak w niedzielę, ale w późniejszych latach siódmy dzień tygodnia tracił soją popularność.
Fenomenalną pracę na temat sezonowości zawierania małżeństw w poszczególnych miesiącach i dniach tygodnia, wykonał Pan Marcin Krasuski, pracownik Archiwum Państwowego w Siedlcach, który wydał w 2022 r. publikacje o swojej rodzinnej miejscowości – „Mieszkańcy Karwowa w latach 1815-1920. Studium historyczno-genealogiczne”. W toku swoich badań, którymi objął społeczność Karwowa, żyjącą na przestrzeni ponad wieku, ustalił, że najwięcej małżeństw zawierano w lutym – 45% ogólnej liczby małżeństw, z tego okresu. Na moim blogu także widać lutowy bum weselny, kiedy to przywoływałam 29 rocznic ślubnych moich przodków. W listopadzie, w Karwowie w latach 1815-1920 zawarto jedynie 8% wszystkich ślubów, co może trochę dziwić. Jeśli zaś chodzi o dni tygodnia, to z opracowanych przed autora danych wynika, że najwięcej ślubów było zawieranych w środy – blisko 31%, kolejnymi popularnymi dniami był wtorek – 26,5%, poniedziałek – blisko 21%, niedziela – 18%, zaś w czwartek zawarto jedynie 2,5% wszystkich ślubów, a w piątek i sobotę po niecały 1%. Jak widać, dziś popularna sobota, w tamtym okresie i w tamtej społeczności była wręcz dniem nie odpowiednim do żeniaczki. Wiązało się to zapewne z tym, że po niezwykle udanym weselu, wielu z biesiadników nie było w stanie udać się na niedzielną mszę świętą, toteż Karwowianie woleli bawić się na wiejskich weselach w nocy ze środy na czwartek, bo przeciwnie jak by nie musieli iść w czwartek do pracy. Znaczy musieli, ale wykonywali tylko niezbędne zajęcia czyli oporządzenie zwierzyny – wydojenie, nakarmienie, latem wygnanie na pastwisko i mogli znów zalec na sienniku w izbie i odpoczywać po męczącej nocy.
Marzy mi się kiedyś, na wzór Marcina, przebadanie metryk rodzinnych, a także tych dotyczących miejscowości, z których pochodzili moi dziadkowie pod względem demograficznym. Niestety wiem, że wymaga to ogromu pracy, na którą na razie nie mogę sobie pozwolić.
Kolejną różnicą dawnych wesel od tych dzisiejszych jest to, że ksiądz często nie odprawiał specjalnej ślubnej mszy, tylko błogosławił młodej parze na jednej z tych codziennych jakie w parafii były odprawiane, stąd na przykład wspominany niedawno ślub Jana Nowickiego i Salomei Zbrochowej – we wtorek o 7:00 rano – >>>LINK<<<. Zdarzało się także, że pleban udzielał ślubu nawet poza mszą. Moi dziadkowie mieli tak zwany ślub rzymski, chyli udzielony na mszy i do tego na najważniejszej mszy niedzielnej czyli tak zwanej sumie, odbywającej się zwyczajowo o godzinie 12:00. Wesele trwało zazwyczaj całą noc i kończyło się nazajutrz rano, ale jeśli zamożność finansowa rodziców państwa młodych, a także ich status społeczny na to pozwalał zabawa weselna mogła się wydłużyć nawet na dwa czy trzy dni. Na wiejskich weselach nie tylko bawiła się rodzina nowozaślubionych, ale także całe wsie, której mieszkańcy w głównej mierze także należały do rodziny, często rodzice młodych zapraszali także plebana.
Małżeństwa zazwyczaj były kojarzone w obrębie jednej lub kilku sąsiednich wsi, albo jednej parafii. Zdarzały się oczywiście małżeństwa, gdzie pan młody lub panna młoda pochodziły gdzieś ze świata, a zawsze przed ślubem musieli się gdzieś spotkać w jednym miejscu, pod jednym dachem, np. w czworakach dworskich, karczmie, kościele lub na targu, gdzie któreś z nich mogło być tylko przejazdem, ale w konsekwencji zostali na zawsze. Choć romantyczne motyle w brzuchu nie były wystarczającą przesłanką do zaślubin. Ważnym elementem w kojarzeniu małżeństw był majątek, głównie chodziło o morgi i odpowiedni posag, który żona wniesie mężowi do małżeństwa. Ze względów na te kwestie małżeństwa były aranżowane głównie przez rodziców, którzy korzystali z pomocy swatów, a nie przez samych zainteresowanych. Ci nader często nie mieli za wiele do powiedzenia.
Istnieje wiele rytuałów i obrzędów przedślubnych i weselnych. Część z nich przetrwała do dziś, czasem w zmienionej formie, dostosowanej do zmieniających się czasów i rozwoju techniki. Moi dziadkowie do ślubu pojechali wozem i koniem. Dziadek, który już wtedy jeździł do Warszawy z płodami rolnymi, zawsze miał zdrowego konia i sprawny wóz, więc zapewne to jego zaprzęgiem pojechali do kościoła.
Wesele odbywało się zazwyczaj w domu panny młodej, w którym stały suto zastawione stoły, ale nie były to jakieś wykwintne dania – kasza, bigos, kiełbasa i kaszanka, wędzone boczki i szynki, z własnej świnki i oczywiście bochny chleba, z ciast były zazwyczaj placki drożdżowe, czy makowce, a wszystko suto okraszone piwem i wódką. W innym domu we wsi, czasem w sąsiednim, a czasem w bardziej odległym, ale należącym do jakiejś bliskiej rodzinie osoby, odbywały się tańce, bo jedna chałupa była za mała, aby pomieści i biesiadników i tancerzy. Wesele moich dziadków zgodnie ze zwyczajem odbyło się w Mariance, w rodzinnym domu babci, gdzie były stoły, niestety nie wiem, gdzie odbywały się tańce.
Ważnym elementem, tak jak dziś, były oczepiny. Dziś oczepiny to zabawy weselne, pełne śmiechu i radości, a kiedyś oczepiny odbywające się o północy lub nad ranem, były raczej smutnym zwyczajem, szczególnie dla panny młodej, która tym obrzędem żegnała się ze swoim panieństwem i stawała się mężatką, czego symbolem było zdjęcie wianka, a nałożenie czepka. Z nałożeniem czepka często wiązało się ścięcie włosów młodej, o które przez panieńskie lata dbała i wiązała w piękny warkocz. Innym razem włosy jedynie upinano w taki sposób, aby nie byłoby ich widać spod czepka.
Wiejskie wesela były pełne rymowanych przyśpiewek, którymi goście raczyli państwa młodych, drużbów, rodziców i siebie nawzajem. Ten piękny zwyczaj już powoli zanika, a tradycyjne weselne przyśpiewki zastępują piosenki disco polo. Trzeba pamiętać, że w czasach gdy moi dziadkowie brali ślub nie było ani zespołów weselnych ani DJ, którzy umilą czas biesiadnikom. Były adaptery, harmonie i wiejski grajek, który jak sobie popił to fałszował nie z tej ziemi, choć inny akurat tylko po wódce śpiewał czysto.
Czemu, druhny, nie śpiewacie?
Czy dębowe buzie macie?
Nie dębowe – papierowe,
do śpiewania są gotowe!
Siadły druhny pod obrazem,
Zaśpiewały wszystkie razem,
A drużbowie tam przy płocie
Wyszczerzyli oczy kocie
Starsza druhno, Bóg ci zapłać,
Tobą tylko komin zatkać!
Komin zatkać i odetkać,
W tańcu nogi ci podeptać!
Starsza druhna kurę dała,
Żeby w przodku tańcowała.
Kurę wzięli, łeb ucięli,
Starsza druhna stoi w sieni
Starszej druhny nie czepiajcie,
Starszej druhnie spokój dajcie
Młoda ją tu zaprosiła
Ażeby je świadkiem była
Starsza drużba – kawał chłopa,
Nic nie śpiewa, bo jałopa!
Źródła:
Wesele na dawnej wsi
https://www.muzeum-radom.pl
Marcin Krasuski
”Mieszkańcy Karwowa w latach 1815-1920. Studium historyczno-genealogiczne”
Siedlce 2022
Piotr Dorosz
Śpiewnik wschodnio-mazowiecki
Fundacja Magiczne Kąty, 2020
Piękne wspomnienie ... a o ukochanym dziadku zawsze piszesz Ewuniu wyjątkowo - z każdej myśli przelanej na wirtualny papier spoziera Wasza wyjątkowa relacja <3 O wszystkich swoich przodkach piszesz z ogromnym zaangażowaniem i oddaniem, ale słowa o dziadku zawsze są wyjątkowe.
OdpowiedzUsuń