środa, 22 lutego 2023

Dorota Gromulska z Gałązków – 180 rocznica śmierci

Zastanawialiście się kiedyś jak szybko, po śmierci członkowie rodziny zgłaszali zgon u księdza?

Od czasu gdy dokładnie analizuje akty zgonu i zwracam uwagę nie tylko na dni, ale i godziny zgonu oraz godziny stawienia się w kancelarii parafialnej zaczęłam się zastanawiać jak moi przodkowie reagowali na śmierć, jakie czynności podejmowali, jak długo ciało pozostawało w domu, wszak zakładów pogrzebowych wówczas nie było, one, szczególnie w mniejszych miejscowościach, rozwinęły się w ostatnich kilkudziesięcioleciach, jak przygotowywano zmarłego do pochówku, w co go ubierano, co mu wkładano do trumny i skąd brano trumnę czy kwiaty.

Wiara chrześcijańska nie wskazuje czasu w jakim po śmierci powinien odbyć się pogrzeb. Tradycyjnie odbywa się on trzeciego dnia po śmierci czyli w dniu, w którym Pan Jezus zmartwychwstał po własnym zgonie. Tradycja niereligijna, praktykowana nawet do dziś na terenach wiejskich, sugeruje, by nie chować zmarłego przed trzecim dniem, gdyż inaczej zmarły mógłby odejść z przekonaniem, że rodzinie śpieszyło się go pochować, a tym samym rozstać się z nim. Wierzono także, że dusza ludzka po opuszczeniu ciała przez trzy dni pozostaje w obecności ciała i dlatego ciało przetrzymywano w domu przez dwa dni i dwie noce po śmierci. Inną sprawą było stwierdzenie zgonu przez rodzinę, a nie lekarza, który potrafi stwierdzić ustanie funkcji życiowych. Sama słyszałam o przypadkach, gdy zmarły budził się z czegoś na wzór śpiączki, dlatego pogrzeb odbywał się w kilka dni po śmierci, aby upewnić się co do faktycznego zgonu.

Dawniej, kiedy ludzie żyli w rodzinach wielopokoleniowych i wielodzietnych, śmierć bliskiej osoby nie był niczym nadzwyczajnym. Nader często umierały dzieci, te kilkudniowe, kilkutygodniowe, a nawet kilkuletnie. Z badań przeprowadzanych przez demografów historycznych wynika, że nawet połowa urodzonych dzieci umierała, nie dożywając piątego roku życia. Śmierć wpisywała się w naturalny bieg życia naszych przodków, traktowano ją za normalny moment życia. Obserwowano także zachowania ludzi przed śmiercią i przepowiadano moment odejścia, bo podobno człowiek przeczuwa, że niedługo umrze. Zmienia się nie tylko jego zachowanie, ale także wygląd. Umierający często mówią, że już niedużo pozostało im czasu na tym świecie, żegnają się z rodziną, rozporządzają majątkiem, dają rady i wskazówki dla dzieci, ale także wspominają o tym, że widziały osoby zmarłe na jawie lub we śnie i z nimi rozmawiały. Umierający często prosili rodzinę o sprowadzenie księdza, który udzielał sakramentów pokuty i namaszczenia chorych, a także pożywiał komunią świętą na drogę do życia wiecznego. Stąd, szczególnie w łacińskich metrykaliach pojawiał się zapis „opatrzony świętymi sakramentami”.

Zmarłego po śmierci obmywano i umierano w strój do trumny. Okoliczny stolarz zbijał trumnę, do której przekładano ciało i u wezgłowia ustawiono krzyż. Do trumny wkładano rzeczy osobiste, różaniec, książeczkę do nabożeństwa czy święty obrazek, ale także rzeczy codziennego użytku jak grzebień, laskę, chusteczkę do nosa, czy drobne pieniądze. Wokół trumny gromadziła się rodzina, krewni i sąsiedzi na wspólną modlitwę. W niektórych regionach znane były, dziś raczej już nie kultywowane, nocne nabożeństwa przy zmarłym polegające na śpiewaniu pieśni żałobnych. Zwyczaj ten od pory nazywano „pustymi nocami”. W domu, w którym umarł człowiek wstrzymywano wszystkie prace gospodarskie, za wyjątkiem obrządku bydła i trzody. Skupiano się na przygotowaniu domu na przyjęcie żałobników i sporządzeniem posiłku na konsolacje, która kiedyś bardziej funkcjonowała pod nazwą stypa lub jak nadal mówi się na wsiach boży obiad. Chałupę, w której przebywał zmarły często oznaczano żałobną chorągwią. Przed pogrzebem najbliżsi jeździli i zapraszali bliższą i dalszą rodzinę na pogrzeb, wszak nie było wtedy środków komunikacji na odległość, załatwiali formalności u księdza, organisty i grabarza.

W dniu pogrzebu nie ustawały modlitwy. Po ciało zmarłego do jego domu przyjeżdżał ksiądz czasem z organistą. Wtedy następowało dopiero zamknięcie wieka trumny, poprzedzone pożegnaniem zmarłego przez najbliższych członków rodziny poprzez ucałowanie twarzy i rąk zmarłego. Następnie wyprowadzano trumnę z domu, nogami w stronę wyjścia. Zmarłego do krzyża stojącego na skraju wsi niesiono, najczęściej byli to mężczyźni ze wsi lub z rodziny. Nieśli oni trumnę na własnych barkach, a za nimi procesyjnie cała społeczność wiejska wyprowadzała swojego zmarłego sąsiada w ostatnią drogę. Dopiero od krzyża kładziono trumnę na wóz i ruszano w drogę ku kościołowi. Po nabożeństwie pogrzebowym przy akompaniamencie dzwonów odprowadzano zmarłego na cmentarz, który do mniej więcej połowy XIX w. znajdował się zazwyczaj wkoło świątyni. Po złożeniu ciała do grobu, żałobnicy wracali do domu zmarłego na posiłek.

Wraz z upowszechnieniem się fotografii wiele rodzin robiło sobie zdjęcie wraz ze zmarłym leżącym na marach tj. w trumnie. Często, szczególnie gdy zmarły był osobą w podeszłym wieku, było to jedyne jego zdjęcie w życiu, a raczej powinno się powiedzieć na ziemi, wszak on już nie żył gdy fotografia była wykonywana.

 

Ale wróćmy do dzisiejszej rocznicy, dziś mija równo 180 lat od śmierci mojej praprapraprapra(5)babki Doroty Gromulskiej z Gałązków.

W XIX-wiecznych księgach metrykalnych zapisywano jedynie daty zgonu, zaś w księgach z poprzedniego stulecia wpisywano częściej daty pogrzebów niż zgonów.

W przypadku mojej praprapraprapra(5)babki nie wiemy kiedy odbył się pogrzeb. Być może ksiądz Pompejski prowadził na swój użytek raptularz tj. brudnopis, w którym zapisywał datę pogrzebu. Mógł również prowadzić księgę cmentarza zwaną księgą pogrzebów.

Moja praprapraprapra(5)babka Dorota Gromulska zmarła 22 lutego 1843 r. o godzinie 8:00 rano w Mrozach. Zaskakująco szybko, bo już o godzinie 10:00 tego samego dnia w kancelarii parafialnej u księdza Michała Pompejskiego stawili się Jan Lech i Adam Kobyliński obaj mający po 38 lat będący kolonistami zamieszkałymi w Mrozach, aby zawiadomić o śmierci Doroty. Jan Lech był zięciem mojej praprapraprapra(5)babki i jednocześnie moim prapraprapra(4)dziadkiem. Zapewne oboje mieszkali w jednym domu w Mrozach, do których moi prapraprapra(4)dziadkowie Lech przenieśli się jak przypuszczalnie ustaliłam między 1838 r., a 1841 r.

Ksiądz w akcie zgonu zapisał, że Dorota Gromulska była córką rodziców nie znanych stawiający, wdową po Gabrielu Gromulskim i miała 60 lat. 


 

Z przeprowadzonej kwerendy wiemy, że Dorota Gromulska żona Gabriela Gromulskiego, za którego wyszła 5 lutego 1804 r. >>>LINK<<< była córką Grzegorza Gałązki i Katarzyny Szafrańskiej, która przyszła na świat 13 lutego 1785 r. >>>LINK<<<, a więc w chwili śmierci miała skończone 58 lat, a nie 60 jak podaje akt. Po 22 latach od ślubu, zmarł Gabriel, pozostawiając Dorotę wraz z trójką dzieci oraz córkę Mariannę czyli moją prapraprapra(4)babkę, która cztery miesiące wcześnie wyszła za mojego prapraprapra(4)dziadka Jana Lecha >>>LINK<<<. Dorota przeżyła męża o 17 lat, do śmierci pozostała wdową, nigdy nie wyszła powtórnie za mąż. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Jeśli publikujesz komentarz z konta anonimowego miło mi będzie gdy go podpiszesz chociażby imieniem 😉